- •Wisława Szymborska
- •Z nie wydanego zboiru, 1945
- •Nic dwa razy
- •Wołanie do Yeti, 1957
- •Obmyślam świat
- •Elegia podróżna
- •Z bulwaru Saint-Martin zostały schodki
- •Niewinność
- •Relacja ze szpitala
- •Sto pociech, 1967
- •Wrażenia z teatru
- •Fotografia tłumu
- •Szkielet jaszczura
- •Wszelki wypadek, 1972
- •Autotomia Pamięci Haliny Poświatowskiej
- •Wszelki wypadek, 1972
- •Podziękowanie
- •Eksperyment
- •Terrorysta, on patrzy
- •Stary śpiewak
- •Pochwała złego o sobie mniemania
- •Życie na poczekaniu
- •Pisanie życiorysu
- •Ludzie na moście, 1986 Pogrzeb
- •Ludzie na moście, 1986
- •Koniec I początek
- •Kot w pustym mieszkaniu
- •Koniec I początek, 1993 Może to wszystko
- •Koniec I początek, 1993
- •Koniec I początek, 1993 Wersja wydarzeń
- •Koniec I początek, 1993 Milczenie roślin
- •Trzy słowa najdziwniejsze
Podziękowanie
Wiele zawdzięczam
tym, których nie kocham.
Ulgę, z jaką się godzę,
że bliżsi są komu innemu.
Radość, że nie ja jestem
wilkiem ich owieczek.
Pokój mi z nimi
i wolność mi z nimi,
a tego miłość ani dać nie może,
ani brać nie potrafi.
Nie czekam na nich
od okna do drzwi.
Cierpliwa
prawie jak słoneczny zegar,
rozumiem
czego miłość nie rozumie,
wybaczam,
czego miłość nie wybaczyłaby nigdy.
Od spotkania do listu
nie wieczność upływa,
ale po prostu kilka dni albo tygodni.
Podróże z nimi zawsze są udane,
koncerty wysłuchane,
katedry zwiedzone,
krajobrazy wyraźne.
A kiedy nas rozdziela
siedem gór i rzek,
są to góry i rzeki
dobrze znane z mapy.
Ich jest zasługą,
jeżeli żyję w trzech wymiarach,
w przestrzeni nielirycznej i nieretorycznej,
z prawdziwym, bo ruchomym horyzontem.
Sami nie wiedzą,
ile niosą w rękach pustych.
„Nic im nie jestem winna” –
powiedziałaby miłość
na ten otwarty temat.
Wielka liczba, 1976
Eksperyment
Jako dodatek przed właściwym filmem,
w którym aktorzy robili, co mogli,
żeby mnie wzruszyć, a nawet rozśmieszyć,
wyświetlano ciekawy eksperyment
z głową.
Głowa
przed chwilą jeszcze należała do –
teraz była odcięta,
każdy mógł widzieć, że nie ma tułowia.
Z karku zwisały rurki aparatu,
dzięki któremu krew krążyła nadal.
Głowa
dobrze się miała.
Bez oznak bólu czy choćby zdziwienia
wodziła wzrokiem za ruchem latarki.
Strzygła uszami, kiedy rozlegał się dzwonek.
Wilgotnym nosem umiała rozróżnić
zapach słoniny od bezwonnego niebytu
i oblizując się z wyraźnym smakiem
toczyła ślinę na cześć fizjologii.
Wierna psia głowa,
poczciwa psia głowa,
gdy ją głaskano, przymrużała ślepia
z wiarą, że nadal jest częścią całości,
która ugina pod pieszczotą grzbiet
i wymachuje ogonem.
Pomyślałam o szczęściu i poczułam strach.
Bo gdyby tylko o to w życiu szło,
głowa
była szczęśliwa.
Wielka liczba, 1976
Terrorysta, on patrzy
Bomba wybuchnie w barze trzynasta dwadzieścia.
Teraz mamy dopiero trzynastą szesnaście.
Niektórzy zdążą jeszcze wejść,
niektórzy wyjść.
Terrorysta już przeszedł na drugą stronę ulicy.
Ta odległość go chroni od wszelkiego złego
no i widok jak w kinie:
Kobieta w żółtej kurtce, ona wchodzi.
Mężczyzna w ciemnych okularach, on wychodzi.
Chłopaki w dżinsach, oni rozmawiają.
Trzynasta siedemnaście i cztery sekundy.
Ten niższy to ma szczęnście i wsiada na skuter,
a ten wyższy to wchodzi.
Trzynasta siedemnaście i czterdzieści sekund.
Dziewczyna, ona idzie z zieloną wstążką we włosach.
Tylko że ten autobus nagle ją zasłania.
Trzynasta osiemnaście.
Już nie ma dziewczyny.
Czy była taka głupia i weszła, czy nie,
to się zobaczy, jak będą wynosić.
Trzynasta dziewiętnaście.
Nikt jakoś nie wchodzi.
Za to jeszcze wychodzi jeden gruby łysy.
Ale tak, jakby szukał czegoś po kieszeniach i
o trzynastejdwadzieścia bez dziesięciu sekund
on wraca po te swoje marne rękawiczki.
Jest trzynasta dwadzieścia.
Czas, jak on się wlecze.
Już chyba teraz.
Jeszcze nie teraz.
Tak, teraz.
Bomba, ona wybucha.
Wielka liczba, 1976