- •Ile szyszek jest na sośnie, Ile jagód w lesie rośnie, Ile brzęczy pszczół na lipie, Tyle złota niech się sypie. Tak rozkazał, kto mi cię dał.
- •I patrzcie: złoto sypnęło się jak grad, cały stół zasypało. Starsi bracia rzucili się chciwie I nuż garnąć je każdy do siebie.
- •Idą z kościoła do domku przewoźnika, aż tu patrzą — drogą wędrują sznureczkiem goście, a goście!
- •Idzie, idzie przez góry wysokie, przez rzeki głębokie, a kłębek wskazidrożek wciąż toczy się przed nim na wschód słońca.
- •Idzie, a idzie przez kraje niezmierzone. Mijają dnie za dniami, miesiące za miesiącami, kłębek wciąż się toczy.
- •Idzie, idzie, aż tu spotyka wędrownego handlarza z workiem na plecach.
- •Im bliżej był chaty, tym wolniej szedł, bo się bał, co też żona powie na taką zamianę.
- •I tak przepadło wszystko.
- •I zgadł.
- •Idzie, idzie, diabła szuka, skoro brat kazał iść do diabła.
- •Iwan podrósł I powiedział do rodziców:
- •I zagrał na fujarce owcom do tańca.
- •Iwan gra coraz prędzej I prędzej. Iwanowi do wtóru owce też" coraz prędzej skaczą I gospodarz tańczy coraz prędzej.
- •I gospodarz opowiedział żonie, jak pastuszek zmusił go do tańca I tak zmęczył, że on ledwo ducha nie wyzionął.
- •Iwan gra coraz prędzej, coraz głośniej, a gospodyni coraz prędzej nogami drobi, okręca się I podskakuje, ciasto przerzucając.
- •I starzec opowiedział taką historię. ***
- •Innym razem żona Siłana rozesłała matę na dworze, siadła na niej I wyszywała czarnymi nićmi wdowią koszulę. Wyszywa, a łzy kapią jej z oczu na haft I tak mówi:
- •I sarenka została na łączce.
- •I naprawdę myśliwy zaczął biegać za sarenką. A ona pokazuje się tu za krzakami, tam za dębem I zaraz się chowa, zanim człowiek zdąży strzelić.
- •Idzie chłop dalej I myśli: "ciekaw jestem, czy naprawdę zrozumiem, co mówią zwierzęta?"
- •Idzie dalej, a tu już I jego zagroda. Patrzy, pełno wróbli siedzi na czereśni I tak sobie ćwierkają:
- •I hyc! przyskoczył do klaczy, żeby porwać spod jej brzucha źrebaka. Ale klacz jak go nie wytnie kopytami w samą mordę, aż wilk fiknął koziołka.
I hyc! przyskoczył do klaczy, żeby porwać spod jej brzucha źrebaka. Ale klacz jak go nie wytnie kopytami w samą mordę, aż wilk fiknął koziołka.
Poleżało wilczysko chwilę, oprzytomniało, wstało, a że było głodne, więc znowu hyc! do klaczy. A klacz znowu bryk! że mało mu kości nie połamała.
Przekonało się wilczysko, że nie da rady. Powlokło się do kosiarza z powrotem i mówi:
— Na źrebaka też nie mam apetytu. Jego matka ma strasznie ciężkie i twarde kopyta. Poradź mi co innego.
Kosiarz znów chwilę pomyślał i powiada tak:
— No dobrze. Idź teraz na łąkę, tam pasie się baran. Baran ma lżejsze kopyta. Zjedz go sobie.
Wilk pobiegł na łąkę. Zobaczył barana i zawołał:
— Słuchaj, baranie! Człowiek kazał mi cię zjeść.
— Jak człowiek kazał, to nie ma rady — powiada baran. — Ale bądź tak dobry i nie rwij mnie na kawałki, bracie wilku kochany, bo szkoda mojego futra, może się komu przydać. Stań tam, pod gruszą i otwórz pysk jak najszerzej, a ja przybiegnę i wskoczę ci prosto do gardła.
Wilk rozstawił szeroko łapy pod gruszą, nastroszył wyleniała sierść, rozdziawił paszczę jak wrota i czeka.
Baran rozpędził się i trach! z całej siły tryknął wilka w łeb.
Upadł wilk na ziemię, zamroczyło go. Przez dwie godziny leżał nieprzytomny. Baran nie był głupi, więc uciekł tymczasem, że i śladu po nim nie zostało.
Wilk wyleżał się wreszcie i oprzytomniał. Otworzył oczy, patrzy w prawo, patrzy w lewo: nie ma barana.
Więc wstał, rozejrzał się, pokiwał łbem i mruknął:
— Czym go zjadł, czym go nie zjadł? Chyba zjadłem...
TROJE GŁUPTASÓW
Był sobie raz gospodarz, który miał żonę i córkę, a z tą córką chciał się ożenić pewien młody człowiek z pańskiej rodziny. Przychodził on co wieczór do nich i zostawał zwykle na wieczerzy. Dziewczynę posyłano wtedy do piwnicy po piwo, które tam stało w beczce.
Pewnego wieczoru, kiedy podstawiła dzbanek i wyjęła czop, wzrok jej powędrował od niechcenia w górę i dziewczyna zauważyła młotek zatknięty za jedną z belek pod sklepieniem piwnicy. Z pewnością tkwił on tam już dawno, ale ona dopiero teraz go dostrzegła.
Pomyślała nagle: „Ojej, przecież to jest bardzo niebezpieczne! Jeżeli wyjdę za mąż i urodzi mi się synek, to jak dorośnie i zejdzie do piwnicy po piwo, wtedy młotek może spaść mu na głowę i zabić go. To by było straszne!"
Odstawiła świecę i dzbanek, usiadła na ławie i zaczęła płakać.
Na górze po jakimś czasie zaczęto się niepokoić, czemu dziewczyna tak długo nie wraca z piwem. Więc matka zeszła do piwnicy, żeby zobaczyć, co się stało. Zastała córkę siedzącą na stołku i zapłakaną, podczas kiedy piwo lało się z beczki na ziemię ciurkiem.
— Czego płaczesz, co się stało? — zapytała matka.
— Oj, mamo, popatrz na ten okropny młotek! Jeżeli wyjdę za mąż i urodzi mi się synek, to jak dorośnie i zejdzie do piwnicy po piwo, wtedy młotek może spaść mu na głowę i zabić go. To by było straszne!
— Ach, kochanie, to byłoby naprawdę straszne! — zawołała matka.
Przysiadła się do córki i wybuchnęła płaczem.
Po jakimś czasie ojciec zaczął się dziwić, czemu obie kobiety przepadły i nie wracają, więc zszedł do piwnicy. Zastał je obie we łzach, a piwo lało się na ziemię ciurkiem.
— Co tu się dzieje! — zapytał.
— Och, popatrz tylko na ten okropny młotek — powiedziała matka. — Pomyśl, że jeżeli nasza córka wyjdzie za mąż i urodzi jej się synek, to jak dorośnie i zejdzie do piwnicy po piwo, wtedy młotek może spaść mu na głowę i zabić go. To by było straszne!
— To by było naprawdę straszne, moja kochana — zgodził się ojciec, po czym przysiadł się do kobiet i także zaczął płakać.
Tymczasem młodzieńcowi sprzykrzyło się czekanie w kuchni, więc i on sam zszedł wreszcie do piwnicy, żeby zobaczyć, co się stało, że nikt z gospodarzy nie wraca. Zastał wszystkich troje płaczących, a piwo lało się ciurkiem na ziemię.
— Co wy tu robicie i czemu nie zatkacie beczki?
— O, niechże pan spojrzy na ten okropny młotek — zawołał ojciec wskazując belkę. — Jeżeli się z sobą pobierzecie i urodzi się wam synek, to jak dorośnie i zejdzie do piwnicy po piwo, wtedy młotek może spaść mu na głowę i zabić go. To by było straszne!
Wszyscy troje zaczęli jeszcze rzewniej szlochać.
Młodzieniec wybuchnął śmiechem, sięgnął za belkę, wyjął młotek i oświadczył:
— Jeździłem po świecie wzdłuż i wszerz, alem jeszcze nie spotkał takich niemądrych ludzi jak wy troje. Nie gniewajcie się, moi drodzy, ale rozejrzę się po świecie jeszcze raz i dopiero jeżeli spotkam troje jeszcze większych głuptasów, wtedy wrócę i ożenię się z waszą córką. Do widzenia.
Młodzieniec skoczył na konia i odjechał, a oni płakali dalej z nogami w piwnej kałuży. Teraz płakali z żalu, że dziewczyna straciła ukochanego.
On tymczasem jechał i jechał, aż zobaczył przy drodze chatę, której strzecha zieleniła się od zielska. O dach oparta była drabina, a na tę drabinę kobieta na próżno usiłowała wpędzić krowę.
— Co wy robicie, przecież krowa nie potrafi chodzić po drabinie! — zawołał podróżny.
— Panie, popatrzcie na tę soczystą trawę, co wyrosła na dachu — odpowiedziała kobiecina. — Chcę napaść nią moją krowę. Nic złego jej się nie stanie, bo zawiązałam jej sznur u szyi i okręciłam go dookoła komina, a drugi koniec sznura przywiązałam sobie do ręki. Więc jeżeli nawet odejdę za chatę i nie będę krowy widziała, zaraz poczuję, jak ona spadnie z drabiny.
— Kobieto niemądra, wlazłabyś lepiej sama na dach, zżęłabyś trawę i zrzuciła ją krowie.
Ale ona pokiwała głową i mruknęła:
— E, co wy się na tym znacie, mój kawalerze. No, właźże na drabinę, Krasulo! — zawołała i trzepnęła krowę pręcikiem po grzbiecie.
Podróżny machnął ręką i odjechał — nie było sposobu na taką głupotę. „Mam już pierwszą z trójki głuptasów", pomyślał.
Niebawem dojechał do gospody, a ponieważ się zmierzchało, postanowił w niej zanocować. Postawił konia w stajni i zajął miejsce w izbie, w której na drugim łóżku miał spać inny podróżny.
Był to człowiek miły, więc pogadali z sobą przyjaźnie, a po wieczerzy pokładli się i spali spokojnie do rana.
Nazajutrz obudziło młodzieńca czyjeś sapanie i tupot. Otworzył oczy, patrzy — to jego towarzysz powiesił spodnie na gałce od szuflady w komodzie, a sam raz po raz z rozbiegu próbuje w nie wskoczyć, ale mu się to nie udaje.
Młodzieniec przyglądał się tym próbom ubawiony, aż wreszcie tamten obtarł chustką pot z czoła i zaczął się uskarżać:
— Oj, panie, spodnie to najbardziej niewygodna część ubrania, jaką człowiek wymyślił od początku świata! Co dzień rano tracę prawie godzinę, zanim uda mi się w nie wskoczyć. Ciekaw jestem, jak też pan sobie radzi z tym diabelskim przyodziewkiem.
Młodzieniec zaczął się śmiać do rozpuku, a potem wytłumaczył sąsiadowi, jak się wkłada spodnie. Sąsiad nie posiadał się z radości i oświadczył, że będzie mu wdzięczny do końca życia.
Rozstali się po przyjacielsku, a młodzieniec pomyślał: „mam już drugiego głuptasa, teraz brakuje tylko trzeciego".
Pojechał dalej i trafił do wioski, w której pośrodku była sadzawka, a nad tą sadzawką zgromadził się tłum ludzi uzbrojonych w żerdzie, miotły i widły. Wszyscy grzebali nimi w sadzawce i widać było, że czegoś szukają.
— Co się tu stało? — zapytał podróżny.
— To prawda, stało się, stało — odpowiedział jeden z wieśniaków. — Księżyc nam wpadł do sadzawki. Wszyscy go widzimy, a nikt nie potrafi go wyłowić.
Roześmiał się młodzieniec i namawiał ich, żeby podnieśli głowy i spojrzeli na niebo, to zobaczą tam prawdziwy księżyc, bo w sadzawce widzą tylko jego odbicie.
Ale chłopi nie chcieli go nawet wysłuchać do końca, tylko szydzili z jego słów, wreszcie obrzucili go wymysłami, więc odjechał co prędzej.
W taki to sposób młody człowiek przekonał się, że na świecie jest wielu głupszych ludzi niż tamta dziewczyna i jej rodzice, którzy płakali z nią razem w piwnicy nad tym, co się stanie za kilkanaście lat, zamiast zdjąć młotek zza belki. Wrócił do nich i ożenił się z córką gospodarzy, a czy byli potem z sobą szczęśliwi, tego nie wiem, to już nie moja sprawa.
Мультиязыковой проект Ильи Франка www.franklang.ru