Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:

Berg Mary - Dziennik z getta warszawskiego

.pdf
Скачиваний:
74
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
952.95 Кб
Скачать

Zaczynają się upały i często zamiast iś rę koc, poduszkę i idę na dach naszego c Jest to szeroko stosowana praktyka v z płaskimi dachami zostały zamienione w

Na Chłodnej 20 opłata za wejście na 1 wynosi jeden złoty i pięćdziesiąt groszj chłodne napoje i widok z lotu ptaka m naszym własnym dachu zawsze jestem leżeć tu w słońcu, mogę sobie patrzeć m rami. Białe wieże kościoła są bardzo blisl narami lip, i zapach tych cudownych d: na mój dach. Dalej s ą prywatne domy przez Niemców jako koszary. Powietrz e i myślę sobie o szerokim świecie, dalekie] ności.

Rozdział XI NIEMCY ROBIĄ ZDJĘCIA 8 maja 1942

Niemcy zdecydowali się zrobić film o życiu w getcie. Dziś wcześnie rano ustawili wielką kamerę przed domem na Chłodnej 20 i robili zdjęcia ulicy. Pó źniej weszli do jednego z najelegantszych mieszkań i kazali nakryć stół w salonie. Z najbli ższej restauracji zarekwirowali najokazalsze półmiski z mi ęsem, ciastami i owocami — najprawdopodobniej jedynymi owocami, jakie można dostać w getcie. Łapali najlepiej ubranych przechodniów — mężczyzn i kobiety — i kazali im usi ąść przy stole, jeść, pić i rozmawiać, po czym zaczęli kręcić swój niezwykły film. Czy b ędą go pokazywać w Berlinie, żeby dowieść, że ludność w getcie ma wszystkiego pod dostatkiem, a nawet produkty żywnościowe, których w Niemczech dostać nie można?

Gdy przyszłam do szkoły, zastałam wszystkich profesorów i uczniów stoj ących przy oknach. W budynku Gminy naprzeciwko był niezwykły ruch. Tu także robiono zdjęcia. W ró żnych częściach budynku ustawiono silne punktowce, a na ziemi leżały ró żne długie druty i przewody elektryczne. Kamery na szynach jeździły we wszystkich kierunkach wraz z operatorami, otoczone tłu-imem urzędników i petentów, którzy akurat byli w budynku. Zobaczyłam Niemca, który ustawiał grup ę ludzi z prezesem Czerniakowem w środku wraz z najwyższy-

160

mi urzędnikami Gminy. Pó źniej z jakiegoś powo< scy zostali stłoczeni w holu i kazano im uklęknę wiście nie będą fotografowane ani trupy na uli< dzieci w agonii z głodu.

Z pewnością Niemcy czynią jakieś niezwykłe propagandowe. Ostatnio zmienił się nieco ton ic nikatów wojennych; mówi ą o „czasowym wycof; z kilku rosyjskich miejscowo ści. Ci, którzy potr; ta ć między wierszami tych komunikatów, s ą po

Noce w getcie są gorące i wilgotne. W naszy nym ogródku pachn ą bzy, więc po zachodzi* wszyscy lokatorzy siedzą na podwórzu. Ka żdy swoje krzesło, ale moim ulubionym miejscem je niany trzepak. Czasem śpiewam w nocy i o dz: z lokatorów nie oponuje, najwyraźniej dlatego, zapomnieć o swoich troskach.

Kapitan Hertz, który cz ęsto siaduje z nami na rzu, jest bardzo pesymistyczny i w dodatku zaw wiada makabryczne historie. Dziś opowiadał o ] cie zastrzelonym „w sprawie truskawe k". Ten ] siedział na wozie z sianem wjeżdżającym do get darm niemiecki zapytał go, czy wóz zawiera coś Policjant udał, że nie rozumie. Żandarm kazał zatrzymać się i podniósł siano. Znalazł ukryte i dem truskawki. Woźnica i policjant zostali za; na miejscu.

Hertz powiada, że wkrótce wszystko si ę i wszyscy zostaniemy zabici. Ale większość osó że w Warszawie niemożliwy byłby pogrom t w Lublinie, bo tu mieszka za dużo ludzi. Według nych danych w getcie jest 450 tysięcy mieszkań* obecnie jest ich o wiele więcej, bo te dane nie v niają nie rejestrowanych uciekinierów z prowi: transport ów Żydów z Niemiec, Czechosłowacji i

161 ii — i

Ocenia się, że w sumie jest około pół miliona ludzi w getcie. Ek streminować taką liczbę ludzi wydaje się niemożliwym, niewyobrażalnym. Choć jeśli obecne mordy nocne będą kontynuowane, całkiem możliwe, że połowa ludności getta zginie przed końcem wojny.

Ostatnio nie widuję moich przyjaciół tak cz ęsto, jak przedtem, z wyjątkiem Ewy Pikman, która mieszka za rogiem. Niebezpiecznie jest teraz robić długie spacery w getcie. Życie jednak toczy się zwykłym nurtem. Sklepy są otwarte, choć można dostać bardzo mało żywności. Jak zwykle otwarte są też teatry i grane dobre sztuki. Gmina zbiera codziennie nowe opłaty i datki.

17 maja 1942

Parę dni temu garstka ludzi z łódzkiego getta dotarła d o Warszawy za pośrednictwem „kohnhellera". Musieli zapłacić 20 000 złotych od osoby. Wczoraj około czwartej stałam sama w naszej ciemnej kuchni zmywając naczynia. Nagle ktoś wsunął głowę przez okno pytając, czy to mieszkanie dozorcy. Po czym wykrzyknął zmienionym głosem: „Mary!" Gdy otworzyłam drzwi dziwnemu gościowi, okazało się, że jest to Heniek Zylber. Zmienił się prawie nie do poznania. Jego bladozielonkawa twarz świadczyła o tym, że przez wiele miesięcy cierpiał głód. Wygl ądał bardziej jak kościotrup niż jak człowiek, a elegancki garnitur wydawał się nie na miejscu. Byłam zaskoczona, że był w stanie wydostać się z Łodzi. Od pocz ątku wojny zawsze spotykałam Heńka w niezwykłych okolicznościach. Oto, co mi powiedział o tragicznym losie mego rodzinnego miasta.

Łód ź została zniszczona przez gruźlicę, a z powodu całkowitego braku lekarstw tylko nieliczni będą mogli żyć jeszcze trochę dłużej. Nie ma żywności; funt obierzyn z kartofli kosztuje osiem marek. Racja chleba wynosi

162

około trzy uncje na osobę dziennie, akurat tyle, ile ba, by nabrać apetytu. Nie ma czarnego rynku i ni< prywatnie gotowanego jedzenia. W każdym bloku dziennie gotuje się wspólny garnek zupy, ale ta niewiele ró żni się od wody. Niektóre rodziny maj ą ogródki na podwórkach, ale zbiory s ą praktycznie : we, bo nikt nie ma siły uprawiać tych ogródków. Li na ulicach wyglądają jak cienie. Jest powszechny wiązek pracy. W warsztatach założonych

przez Nierr zatrudniono 150 000 osób, które s ą niedożywione i pra w

niesaniowicie złych

warunkach. Niemcy wyma konkretnej normy produkcji, która

musi by ć got w

określonym czasie, w przeciwnym razie wymierzają rowe kary. Ludzie umierają często z powodu skrajr wyczerpania. Nikt nie usuwa trupów z mieszkań. Os nio za jakieś drobne wykroczenie kazano Heńkowi ra: z kolegą wynieść trupa z pewnego mieszkania. Ciało t w stanie rozkładu. „Nie wiem, sk ąd mieliśmy siłę, ż wynieść je i umieścić na wózku — powiedział mi. — '. mi ętam, że ciągnęliśmy ten wózek kilka godzin, nim tarli śmy do miejsca przeznaczenia. Po tej «wypraw musiałem leżeć w łó żku przez tydzień".

„Wszystkie twoje szkolne kole żanki i koledzy — k< czył opowieść — pracuj ą ciężko. Na początku 1940 rc gimnazjum jeszcze działało, ale teraz zostało zamkni

przez Niemców, którzy udawali, że to z powodu epidemi Rumkowski, prezes łódzkiej Gminy, zachowuje si ę j dyktator. Mówi si ę, że jest nienormalny. Ten star2 właśnie niedawno ożenił się ze swoją osiemnastoletr sekretarką. Chodzi po mieście z pejczem i w rozmów przybiera taki sam ton jak naziści. Czasem nawet bi ludzi. Gruźlica zbiera potworne żniwo i nie ma człowie] w getcie, który by nie był zara żony. A Niemcy stale prz; wożą nowe transporty z Niemiec.

163

Heniek opowiadał, że kiedy raz wyjechał z getta wozem na stronę „aryjsk ą" i zobaczył ulice pełne normalnie spacerujących ludzi i otwarte sklepy z towarem, poczuł się jak w raju. Przed jakimś magazynem zobaczył kosz z rzodkiewkami. Poprosił woźnicę, żeby się zatrzymał, i wraz z kolegami rzucił się na przekupnia — kupili wszystkie te rzodkiewki.

Od przybycia do Warszawy nie miał siły, by wyjść na ulicę aż do dziś. „Ucz ę się chodzić jak

dziecko — powiedział. — A poza tym jestem na diecie

, bo mój żołądek odzwyczaił się od

normalnego jedzenia. Prze"z półtora roku nie miałem

w ustach mięsa i nie pamiętam, jak

smakuje. Wszystko ciągle jeszcze wydaje mi się tu nierealne. Kilku przyjaciół z Łodzi prosiło mnie, bym odwiedził ich krewnych, którzy mieszkaj ą na Chłodnej pod numerem dziesiątym, i gdy szukałem dozorcy, znalazłem ciebie."

Przez długą chwilę zastanawiałam się, czy to prawdziwy Heniek siedzi przede mną, czy tylko jego duch. Napomniałam o nim dawno temu; kiedy przestałam otrzymywać od niego listy, myślałam, że nie żyje. Za każdym razem, gdy podczas tej wojny spotykam Heńka, dzieje się to przed jakąś wielką zmianą w moim życiu albo ważnym wyjazdem. Czy to możliwe, że wkrótce wyjd ę stąd? Ale to absurd; nikt nie może wyjść z getta.

27 maja 1942

Maj jest w tym roku nadzwyczaj gorący. Ciągle opalam się na dachu i jestem już dość brązowa. Kiedy spoglądam w lustro, staram się wmówi ć sobie, że właśnie wróciłam znad morza.

W naszym ogródku pojawiły si ę małe, zielone pomidor-ki. Szybko dojrzeją w ciepłym słońcu. Mieliśmy trzy zbiory rzodkiewek. Najsmaczniejsze są chyba młode cebulki. A nasze kwiaty pachną tak intensywnie i mają takie

164

piękne kolory. Szymek nie przychodzi już pomagć nigdy już nie przyjdzie. Parę dni temu, po skończon; zajęciach, upadł na ulicy z osłabienia. Abie znalazł go żącego gdzieś w okolicy Nowolipia. Chłopiec miał v soką gorączkę. Okazało się, że od dwóch dni był cho

ale nie pisnął słowa, bo bał się stracić pracę. Jedn moja matka zauważyła, że twarz ma rozpaloną i poi sza się z trudem, więc wysłała go do domu wcześniej i

zwykle. Abie zabrał go rikszą do domu uchodźców, w ki rym mieszkał. Zmarł tam w kilka godzin pó źniej. Prz czyną śmierci była szkarlatyna. A Szymek tak bard chciał żyć.

3 czerwca 1942

Właśnie zastrzelono sto dziesięć osób w wi ęzieniu r Gęsiej, wśród nich dziesi ęciu policjantów. Niemcy zr< bili to, żeby nastraszyć szmuglerów. Ale tylko kilka z ro: strzelanych osób zajmowało si ę przemytem; reszta ze stała aresztowana za przekroczenie granicy getta, niepła cenie podatków lub żebranie na ulicy. Wszystkie wysiłk aby ich uratować lub zyskać ułaskawienie, okazały si nieskuteczne. Niemcy rozkleili ogromne czerwone afisz z nazwiskami ostatnich ofiar.

Egzekucja miała miejsce o szóstej rano na podwórzi więzienia. Polska policja dostała rozkaz zastrzelenia skazanych, ale odmówiła. Policjanci zo stali jednak zmuszeń: do przyglądania się egzekucji, tak samo naocznym świadkiem musiał być szef żydowskiej policji Szeryński, kilku kapitanów i wysocy urz ędnicy Gminy z prezesem Czer-niakowem na czele. Jeden ze świadków opowiadał mi, że kilku polskich policjantów płakało, a kilku odwra cało wzrok podczas egzekucji. Jeden z urzędników Gminy zemdlał, a żydowscy policjanci byli całkiem zszokowani. Ofiary szły na śmierć z zupełnym spokojem. Niektórzy

165

nawet odmówili zawi ązania oczu. Wśród ofiar było kilka kobiet, w tym dwie ci ężarne. Po dokonaniu się tej zbrodni na oczach świadków karawany pogrzebowe Pinkierta zabrały ciała i zawiozły na żydowski cmentarz. W getcie panuje powszechna żałoba.

9 czerwca 1942 <

Dziś dowiedzieliśmy się, że szwajcarska komisja, która opiekuje si ę obywatelami amerykańskimi na terenach okupowanych przez Niemców, zezwol iła amerykańskiej kobiecie na zabranie do obozu internowanych dziecka i męża. Niedawno wyjechała z getta do Berlina pod niemiecką eskortą. Moja matka jest w rozpaczy, bo nie udało jej się zarejestrować w kwietniu, gdy zaczęto rejestrować kobiety. Napisała do komisji jakiś czas temu, ale dotąd czekamy na odpowiedź. Matka napisała także do przewodniczącej kolonii amerykańskiej po stronie „aryjskiej", pani Lawrance, prosz ąc o informacje o wymianie jeńców. Pani Lawrance odpowiedziała, że lista jeńców do wymiany została zamkni ęta, ale poradziła mamie, by ta zgłosiła się jak najszybciej do Nikolausa, komisarza spraw zagranicznych GG. Nie jest jednak

łatwo dostać się do tego dygnitarza.

 

15 czerwca 1942

??'?'• ?-??-'??-?????^ .r.;'-

???•!.

Po wielu staraniach mama dość przypadkowo znalazła dojście do biura Nikolausa. Parę dni temu spotkała koleżankę, która powiedziała, że zna Żyda, który pracuje u Orfa, zast ępcy Nikolausa. Nazywa się Z. i okazuje się, że znamy go z Łodzi. Mama spotkała si ę z nim, a on obiecał pomóc. Opowiedział mojej matce, jak trafił w szpony gestapo. Został aresztowany w momencie usiłowania przekroczenia granicy ze sfałszowanym paszportem i po długich, wyrafinowanych torturach został zmu-

szony do pracy dla gestapo. Pracuje teraz jako polsko^ -niemiecki tłumacz w siedzibie gestapo na Szucha. Pochodzi ze znanej łódzkiej rodz iny i wygląda na to, że mimc zajmowanego stanowiska pozostał uczciwym człowiekiem Robi dla nas wszystko, co tylko może. Zarejestrował moja matkę i obiecał informować nas o obrocie spraw.

W getcie są trzy rodziny w takiej samej sytuacji jak nasza: trzy amerykańskie kobiety, których mężowie i dzieci urodzili się w Polsce. Moja matka poinformowała te panie o wymianie, jaka ma być przeprowadzona, i wysłała je do Z. I one także zostały zarejestrowane.

30 czerwca 1942

Teraz do naszego domu odbywają się prawdziwe pielgrzymki; nie kończący się sznur ludzi przychodzi do mamy, żeby dać jej adresy krewnych w Ameryce, których ma poprosi ć o pomoc. Wymiana ma nastąpić 6 lipca. Wszyscy chcą tego samego: oni muszą nam przysłać affidavit *, muszą nam pomóc si ę wydostać... i nie zapomnijcie im powiedzieć, przez co musimy tu przechodzić... i proszę to zrobić zaraz po przyjeździe do Ameryki, nie spó źnić się ani minuty, byśmy dożyli momentu naszego oswobodzenia... Wszyscy przelewają swoje kłopoty na moją matkę — nie maj ą już nic do sprzedania, nie mają z czego żyć, za kilka miesięcy przyjdzie na nich zagłada.

To straszne tak wysłuchiwać ich wszystkich, szczególnie odk ąd mamy własne kłopoty. Mama jest okropnie przygnębiona, bo Nikolaus zarejestrował tylko ją i moją siostrę, Annę. Powiedział, że tylko dzieci do lat szesnastu mogą zostać z matkami, a Anna ma piętnaście lat. Wyglą-

* Affidavit (określenie prawnicze) — o świadczenie notarialne pod przysięgą; w tym wypadku z pewnością dotyczące obywatelstwa (przyp. tłum.).

166

167

801

da więc na to, że tata i ja będziemy musieli tu zostać. Choć mamy niewiele nadziei, nasi przyjaciele pocieszają nas, że wszystko się ułoży i że cała rodzina pojedzie. Chciałabym móc im wierzyć.

Dziś, gdy byłam u Ewy, napisałyśmy wspólny list do Boli, a na ko ńcu napisałam, że mam nadzieję wkrótce j ą zobaczyć. Nie wiem, dlaczego tak napisałam, przecież nie wierzę w to ani trochę. Ewa i Irka ciągle powtarzają, że wkrótce je opuszcz ę; upierają się tak bardzo, że w końcu może i ja uwierzę.

Kiedy Zycho Rozensztajn wszedł do pokoju, powiedziałam mu: „Wiesz, jad ę do Ameryki."

„Naprawd ę? — spytał drwi

ąco. — A ja do Afryki!". „Jecha ć do Ameryki" — te słowa brzmi ą

jak fantazja.

 

5 lipca 1942

b v i

Coraz mniej uczniów przychodzi do naszej szkoły. Hi tlerowski „Frankenstein" szaleje w getcie, jednego dnia zabija dziesięć osób, innego pi ęć... każdy obawia się, że będzie jego następną ofiarą. Parę dni temu i ja całkiem przestałam bywać w szkole. Upał jest koszmarny. Rano chodzę naprawiać sobie zęby do mojej kuzynki, dr Felicji Markusfeld. Jej mąż pracuje jako lekarz w szpitalu na Lesznie. Mieszkają po parzystej stronie Siennej, ale teraz jest tam dojście z Żelaznej. Odległość między Chłodną a Sienną można pokonać w ciągu pół godziny szybkiego marszu. Muszę przejść przez Żelazną w pobliżu ogrodzenia z kolczastego drutu, gdzie co krok stoją żandarmi. Cały czas myślę, że jeden z nich strzeli do mnie albo że następny to będzie „Frankenstein". Staram si ę iść blisko bram, żeby móc skoczy ć do środka, gdyby była

jakaś strzelanina.

W dalszym ciągu w getcie trwają łapanki. Krążą także pogłoski o rychłej deportacji całego getta. Nie wiem,

168

skąd pojawiła się potworna wiadomość, że warszawscy Żydzi mają przed sobą jeszcze tylko czterdzieści dni życia. Wszyscy to sobie powtarzają. Bez wątpienia takie wiadomości rozpowszechniają Niemcy, żeby wywołać panikę. Wielu Żydów zgłasza si ę teraz do tak zwanych „szopów", które znajduj ą się przede wszystkim na Lesznie. Są to warsztaty, które produkują mundury wojskowe dla Niemców. Powiadaj ą, że osoby zatrudnione w tych pracowniach nie zostaną deportowane.

Krążą także informacje o tym, że wkrótce zostanie zlikwidowane getto w Krakowie, c hoć dotąd nie ma żadnego oficjalnego potwierdzenia. Wielu Żydów, którzj ukrywali swe pochodzenie i zostali po stronie „aryjskiej" jest d enuncjowanych i przewożonych do getta. Zostajs zastrzeleni w momencie opuszczenia wozu, którym icł transportuj ą.

Wbrew wszystkiemu nadal odbywają się koncerty policji żydowskiej w „Feminie". S ą bardzo popularne. Or kiestra składa się z kilkunastu najlepszych muzykóv getta.

14 lipca 1942

Dziś poszłam do szkoły i spotkałam Bolka Szpilberga któ rego nie widziałam od dłuższego czasu. Powiedział mi że musiał się zarejestrować jako poddany brytyjski i te raz boi się, że zostanie internowany bez swoich rodziców

Po szkole wpadłam do dentysty. Siedząc na krześl słuchałam gruchania gołębi. Dźwięki te dochodzą ze stro ny „aryjskiej", bo okna wychodz ą na nieparzystą stron Siennej. Moja kuzynka, Felicja, która stała obok mni z instrument ami, powiedziała: „Wiesz, Mary, nie lubi gruchania gołębi; dla mnie to zawsze zły omen." Ni wiem dlaczego, ale także we mnie dźwięk ten wywołuj nieprzyjemne wrażenie wrogości. ,

169

?-m„

 

~*15 lipca 1942

^ .:.

Dzisiaj wracając ze szkoły spotkałam żonę dozorcy spod szesnastki. Podbiegła do mnie wielce podniecona i jednym tchem powiedziała, że był właśnie policjant z komendy i przyniósł rozkaz gestapo, że wszyscy obcy obywatele mają się zgłosić na Pawiaku 17 lipca wczesnym rankiem. Pobiegłam do domu, a moja matka słysząc tę wiadomość upuściła łyżkę z

wrażenia, bo właśnie jadła obiad — my ślałam, że zemdleje. Ale zaraz podniosła się od stołu i pobiegła spotkać się z Z., żeby zapytać go, co oznacza ten nagły rozkaz. Wróciła bez żadnej konkretnej wiadomości. Wygląda na to, że wszystko zdecyduje się jutro. Pó źniej przyszedł kapitan Hertz z tą samą informacją. „Teraz — powiedział — zobaczycie, że miałem rację. Wszyscy jesteśmy skazani na zagładę. Usuwa się obcych obywateli, żeby nie byli świadkami tego, co Niemcy szykują dla nas."

16 lipca 1942

Po obiedzie mama poszła do gestapo z Z., do biura Orfa. Oświadczył on, że mama ma prawo zabrać ze sobą całą rodzinę. Ciągle nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. To niepojęte, że jednak naprawdę opuszczę to piekło. Ale okropnie jest myśleć o wszystkich przyjaciołach i krewnych, którzy musz ą zostać, gdy ja wyjadę.

Spędziłam cały dzień na kupowaniu ró żnych drobiazgów niezb ędnych do podró ży. Powiedziano mojej matce, że spędzimy na Pawiaku tylko trzy dni, a potem zostaniemy wysłani na wymianę do Ameryki. Wszyscy moi przyjaciele przyszli się ze mną pożegnać. Wszyscy mi zazdrościli i rozpaczali nad swoim własnym losem. Bronka Kleiner płakała. Dała mi swoją fotografię i napisała na niej: „Nie zapomnij o mnie w drodze do Raju." Da-

170

łam jej wszystkie swoje plakaty, projekty, przybory, farby i papier.

Po południu odwiedziła mnie Rutka i wszystkie poszłyśmy do Forberta, żeby nam zrobił pamiątkową fotografię. Zrobił to dobrze: Anna, Rutka, Bronka i ja. Obiecali, że na jutro po południu odbitki będą gotowe i zostaną przekazane na Pawiak. Miałam też czas, żeby wpaść do szkoły i poprosić inspektora Poznańskiego o świadectwo ukończenia trzeciego kursu. Inspektor nie mógł mi go wyda ć, bo potrzebny był podpis prezesa Czerniakowa, któr y tego dnia był bardzo zajęty. Obiecał przysłać mi świadectwo na Pawiak w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Romek przyszedł do mnie o ósmej (godzina policyjna zaczyna się teraz o dziesiątej). Nie chciał wierzyć, że jadę do Ameryki. Patrzył na mnie dziwnie, jakby był pewny, że więcej mnie nie zobaczy. Spacerowaliśmy po Chłodnej. Dziś dumnie usunęłam z rękawa opaskę. Jestem przecież teraz oficjalnie amerykańską obywatelką. Romek ściskał moją rękę i powtarzał: „Wiem, że nie pojedziesz, to tylko żart, prawda? Nie zostawisz mnie samego, nie pojedziesz." Mieszkańcy ulicy patrzyli na mnie ze zdumieniem: „Oto dziew czyna, która jedzie do Ameryki". Na tej ulicy wszyscy się znają. Co kilka minut ktoś podchodził do mnie i prosił o zanotowanie adresu jakiegoś krewnego w Ameryce i żebym powiedziała im tam, by zrobili wszystko, żeby ulżyć ich cierpieniu.

Teraz zbliża się północ. Mama pakuje rzeczy. W naszym mieszkaniu je st straszny bałagan. Było pełne ludzi do dziesiątej; wszyscy przyszli w tym samym celu — da ć adresy amerykańskich krewnych i prosić ich o pomoc. Wiele było żon z dziećmi, których m ężowie pojechali na Wystawę Światową w 1939 roku i zostali w Ameryce. Przyniosły nam dziesiątki fotografii. To było potworne

171

pożegnanie. W całym domu ludzie płakali i nie było końca serdecznym życzeniom i pełnym łez uściskom.

Żegnam się z gettem. Wszędzie jest ciemno i cicho, ale wydaje mi się, że gdzieś z oddali słychać szloch. Widzą twarz Romka w chwili, gdy sią ze mną żegnał. Powiedziałam, żeby już szedł, że tak będzie lepiej dla nas obojga... ale nie chciał, a kiedy w końcu pó źna pora zmusiła go do odejścia, nie chciał podać mi ręki. „Wiem — powiedział — że jeśli uścisną ci dłoń, to powiem: do zobaczenia, a nie chcę tego powiedzieć, bo wiem, że nigdy więcej już się nie zobaczymy." Byłam zaskoczona. „A wi ęc nie chcesz się ze mną pożegnać, Romku — zganiłam go. — Pozwolisz mi odjecha ć bez słowa pożegnania po dwóch latach przyja źni?"

Zapadał zmrok. Niebo wciąż jeszcze było czerwone od blasku zachodzącego słońca. Staliśmy blisko ściany, może po raz ostatni razem. Zobaczyłam, że jego oczy zaczęły błyszczeć jakby zapalono w nich lampę. Wyglądało na to, że chce mnie pocałować, ale w ostatniej chwili wyprostował sią. „Nie — powiedział — nie rozstaniemy si ę. Chcę cię widywać, chcę cię mieć tu przy sobie. Zostaniesz. Nikt mi cię nie zabierze". Wzięłam go za ręką. „Co ty pleciesz? Czy nie jesteś zadowolony, że mogą jechać? Czy nie rozumiesz, że może będę w stanie uratować innych, może ciebie samego?"

Poczułam, że jeśli zostanę minutę dłużej, rozpłaczę się. Odwróciłam twarz i wyci ągnęłam

ręką. Pozostała zawieszona w powietrzu. Romek także odwrócił twarz i powiedział

 

zrezygnowanym tonem: „Zegnaj." Zostałam w tym samym miejscu, nie byłam w stanie

 

poruszyć się. Miałam nadzieję, że się obejrzy, ale on wszedł w mrok i zniknął.

^

Rozdział XII

 

IDĄ DO WIĘZIENIA

 

91;

29 lipca 1942

To dopiero trzeci dzień naszego internowania na Pa wiaku, ale trudno mi uwierzyć, że nie jesteśmy tu ju od dawna, bo tyle się wydarzyło w ciągu tego krótkieg czasu. Dostosowały śmy się do nowych warunków i czi jemy jakby przynale żność do tej samej rodziny z lud: mi, z którymi dzielimy t ą salą.

Wciąż jeszcze żywo stoi mi przed oczyma moja ostatn noc na Chłodnej. Czyniliśmy ostatnie przygotowań w wielkim napięciu. Byłam skrajnie przygnębiona i m siałam kilkakrotnie przepakowywać moją walizkę. Wci na nowo zadawałam sobie pytanie: „Czy mam prawo i tować się sama i pozostawiać swoich najbliższych prs jaciół ich gorzkiemu losowi?" Ka żdy z nas mógł wzi ąć sobą tylko jedną walizkę i musiałam rozsądnie wyb: swoje rzeczy. A jednak zabrałam notesy, fotografie, : sunki i opaskę na ramię.

Wujek Abie został u nas na noc. Zabierze nasze me i inne rzeczy, które zostawiamy. Ojciec zabrał tałes, lakteria * i mały tomik psalmów, z kt órym nie rozsta si ę podczas wszystkich wędrówek w czasie wojny, szli śmy spać o drugiej rano, ale ledwo zasnęłam, obu * Filakteria ?—• zwitek pergaminowy, na którym wypisan przykazan ia Boże, używany podczas modlitw przez Żydów i ludy (przyp. tłum.).

173 itr

ły mnie strzały i policyjne gwizdki gdzieś niedaleko. Podbiegłam do okna. Moi rodzice już tam stali. Nie mogliśmy dojrzeć na naszej ulicy niczego niezwykłego, ale strzelanina trwała nadal. Niebo było czerwone i przez moment myślałam, że to płonie jakiś budynek, ale to był wschód sło ńca — tak czerwony jak krew, któr ą spływały ulice Warszawy przez ostatnie trzy lata.

O siódmej rano dwaj żydowscy policjanci przyszli, by eskortować nas na Pawiak. Powiedzieli nam, że ta strzelanina to był atak uzbrojonych członków p odziemia na warsztaty produkujące mundury dla niemieckiej armii. Zastanawiałam się, czy Romek brał udział w tej akcji, bo wiem, że ostatnio bardzo aktywnie działał w podziemiu, choć nigdy nie opowiadał mi żadnych szczegółów.

Opuściliśmy dom ze łzami w oczach. Moi rodzice szli pierwsi, a za nimi dwóch policjantów i wujek Abie. My z Anną na końcu. Towarzyszyły nam panna Sala, Bronka, Rutka i Vera, które przyszły o świcie, żeby spędzić z nami ostatnie parę godzin. Grupki ludzi ze wszystkich

sąsiednich domów na Chłodnej wyszły na ulic ę i przyglądały się tej procesji ze smutnymi oczyma.

Ten 17 lipca, to był słoneczny piątek. Niebo było nieskazitelnie błękitne, bez najmniejszego śladu wczesno-porannej czerwieni, tak jak chodniki zostały wymyte z krwi, któr ą spłynęły nocą. Wydawało mi się, że nigdy przedtem nie było w getcie tak pięknego dnia. Zaprowadzono nas na podwórze posterunku policji na ulicy Ogrodowej, gdzie zastaliśmy około siedmiuset obywateli ró żnych neutralnych krajów europejskich i Ameryki. Kom isarz policji szybko sprawdził nasze papiery. Potem grupa policjantów rozdzieliła si ę na dwa szeregi — otoczono nas ścisłym kordonem i kazano maszerować.

Poznałam jednego z policjantów — był to Józef

Świeca, narzeczony mojej przyjaciółki, Inki.

Podszedł do mnie

 

174

i życzył przyjemnej podró ży. „Inka żałuje, że nie mogła przyjść — powiedział — i prosiła mnie, żebym przekazał od niej pozdrowienia. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy" — dodał automatycznie, jakby wierzył w to, co

mówi.

Gdy wyszliśmy na ulicę, setki ludzi stały na obu chodnikach. Nagle usłyszałam kilka głosów wołających chórem: „Mary! Mary!" i zobaczyłam Ew ę, Renę, Bronkę i Verę Neuman przeciskające się ku mnie przez tłum. Verze i Renie udało się dotrzeć do mnie, Rena dała mi torebkę cukierków i list. „Nie zapomnij o nas!" — wołała z a mną. Ewa, Rena i Bronka machały mi na pożegnanie wolną ręką ocierając oczy. Panna Sala szła za nami ze zwieszoną głową, głośno szlochając.

Tłum na chodnikach gęstniał. Każdy chciał spojrzeć na siedmiuset szczęśliwych obywateli obcych państw. Ne rogu Żelaznej i Leszna policja musiała zrobić użytek ze swoich pałek, żeby rozproszyć tłum, który blokował przej ście. Zewsząd dobiegały nas głosy: ,,To zły znak, że icl zabierają" — mówił kto ś. „To prawda, nie mo żemy si< spodziewać niczego dobrego"

— odpowiedział drugi a trzeci dodał: „Teraz nas wyk ończą."

Dosłownie wszyscy mieszkańcy getta, którzy mogli si porusza ć, przyszli tego ranka. Poczynając od rogu Smo czej, to znaczy w najbardziej przeludnionej części gettE dostęp do ulicy był całkowicie zamknięty. Wreszcie cał procesja dotarła do bramy Pawiaka naprzeciw kościoła n Dzielnej. Oficerowie niemieccy, którzy tam na nas cz« kali, kazali żydowskim policjantom odejść. Wujek Abi< który pomagał nam nie ść bagaże, oddał nam je szybk i mruknął do mojej matki: „Jak mo żesz mnie zostawić^ Rozpłakałam się. Słowa wujka Abiego zostały wypc wiedziane tonem, który całkowicie mnie zaszokował. A

175

iiśmy historią tego więzienia i bohaterski wyczyn Józefa Piłsudskiego, któ ry uratował więźniów skazanych na śmierć przez carski sąd. To wydarzenie posłużyło za kanwą jednego z najlepszych polskich filmów: „Dziesi ęciu z Pawiaka".

20 lipca 1942 ? - > ??»:,:??

Dziś zebrano nas na nową rejestrację, która miała miejsce na małym podwórku wi ęzienia. Okazuje się, że większość z nas jest obywatelami rozmaitych republik południowoamerykańskich, a tylko dwadzieścia jeden osób to obywatele Stanów Zjednoczonych. Pozostali — według liczebno ści — s ą obywatelami Paragwaju, Kostaryki, Ekwadoru, Haiti, Boliwii i Meksyku.

A więc wielu Żydów mogło by ć uratowanych z getta dzięki paszportom z Południowej Ameryki. Niemcy uznają autentyczność tych paszportów, cho ć ich właściciele nie mówi ą ani po hiszpańsku, ani po portugalsku. Wygląda na to, że Niemcy potrzebują ludzi na wymianę za niemieckich jeńców internowanych w republikach ameryka ńskich. Jak poinformować świat, że ludzkie życia mogą być uratowane dzięki tym małym kawałkom papieru?

Pó źnym popołudniem zapanowało wśród internowanych wielkie poruszenie. Dotarły do nas listy z zewnątrz z przerażającymi wiadomościami. W getcie panika. Ludność spodziewa się masowej deportacji trzystu tysiący ludzi. Prezes Czerniakow i wszyscy przywódcy gminy starali si ę uspokoić ludzi ogłaszając, że Niemcy oficjalnie zaprzeczyli tym informacjom. Ale panika wzrosła, gdy dowiedziano się, że Transferstelle otrzymało kilka

wagonów towarowych u żywanych do

transportu zwierząt, -które niedawno wypełniano

Żydami wywożonymi do ró żnych obozów pracy.

Dla mieszkańców getta deportacja jest

gorsza ni ż

•••»??? 178

"?-;?

śmierć, ó żńaćźa bowiem śmierć po okropnych torturach i upokorzeniach, oznacza śmierć bez pogrzebu. Tysiące Żydów wywiezionych w pierwszych transportach znikn ę-

ło bez śladu.

Wieści o rychłej deportacji szczególnie wstrz ąsnęły młodą kobietą z naszego pokoju, która zostawiła w getcie rodziców i trzy młodsze siostry. Leży teraz na swoim materacu szepcząc coś niezrozumiałego.

„Słu żba informacyjna" Pawiaka działa dobrze; strażnicy pozwalają się przekupywać bez trudu, zabierają i przynoszą listy, a także przekazują nam szczegółowe informacje o tym, co dzieje się w getcie.

Naprzeciw naszego budynku jest pralnia więzienna* w której jest zatrudnionych wiele kobiet. Obok znajduje sią kuchnia, w której obiera si ę ziemniaki, myje brukiew, buraki i marchewkę. Mogę to wszystko obserwowa& z okien — niektóre wy chodzą na więzienne podwórze. Wi ęźniarki siedzą na małych stołkach i pracują bez zapału. Są tam kobiety w

ró żnym wieku i o ró żnym wyglądzie. Niektóre z nich maj ą inteligentne twarze, ale wyglądają na załamane, na ich ustach nie widać nawet cienia uśmiechu. Czasem która ś więźniarka szybko gryzie kawałek marchewki i rozgląda sią przerażonym wzrokiem, czy aby strażnik jej nie zauważył. Obserwują także więźniów spaceruj ących po podwórzu z r ękami założonymi do tyłu.

Z drugiego okna, wychodzącego na Dzielną, widzą żandarma na posterunku, jak chodzi tam i z powrotem. Nie ma przechodniów, bo Pawia i Dzielna — biegn ące równolegle po obu stronach więzienia — s ą zamknięte dla

ruchu.

Blisko naszego okna widzimy czasem żydowskiego policjanta, który wychodzi z budynku numer 27—31 na ulicy Dzielnej. Jest to Dom Sierot d r. Janusza Korczaka.

179

Przez okna tego budynku widzą wiele małych łó żeczek. W chwilach ciszy słyszę słodkie głosy dzieci, które mieszkaj ą tam nie obawiając się tego, co się wokół nich dzieje. Godzin ę temu strażnik kazał obywatelom brytyjskim zejść na podwórze z baga żami. Nie wiemy, czy naprawdę mają być wysłani. Na razie nasz pokój nie jest ju ż tak zatłoczony. Po jednej stronie sienniki są zajęte przez rodzinę W.: mamę, córk ę Rozę i synową, Esterę. Dwa przeciwległe kąty zajmują panie H. i R. oraz my. Na pozostałych siennikach sypiają: pani G., jej córeczka, Alusia, i młoda dziewczyna — Guta E. Ka żda z nas robi co innego, ale wszystkie stale myślimy o krewnych i przyjaciołach w getcie, których n ie możemy uratować od śmiertelnego niebezpieczeństwa, jakie im zagraża zaledwie kilka kroków od naszego wi ęzienia.

.* 21 lipca 1942

->. Dziś wzięto do więzienia sześćdziesięciu zakładników, a w śród nich wybitnych członków Rady Starszych oraz znanych lekarzy i inżynierów. Najznakomitszymi z tych zakładników s ą inżynier Jaszuński, dyrektor oświaty Gminy, a także Abraham Gepner, kierownik Biura [Zakładu] Zaopatrzenia, S. Winter i dr Kohn.

W getcie wciąż panuje panika. Wielkie nieszczęście spodziewane jest lada chwila. Hitlerowscy żandarmi biegają po ulicach strzelając do ludzi bez żadnego powodu. Głód coraz

koszmarniejszy — żywność po prostu zniknę-ła. Funt chleba kosztuje teraz dwanaście złotych. My wszyscy, na Pawiaku, także żyjemy w stanie paniki i też dosłownie głodujemy. Nasze zapasy wyczerpały się. Pożywienie, jakie tu otrzymujemy, składa się z odrobiny gorącej wody z pływającym w niej kawałkiem ziemniaka czy brukwi. Te zupy wydawane są dwa razy dziennie, na obiad i kolację. Rano dostajemy kromkę czarnego chleba

180 :r

i wodę zwaną „kaw ą". Ale to nic w porównaniu z piekłem poza bramami P awiaka. 9;.

22 lipca 1942

Dziś w getcie była krwawa środa. Nieszczęście, którego wszyscy si ę spodziewali, spadło na ludzi. Zaczęły się deportacje i uliczne pogromy. O świcie patrole Litwinów i Ukrai ńców prowadzone przez żołnierzy SS otoczyły getto, a co dziesięć metrów ustawiono uzbrojonego żandarma. Ktokolwiek zbliżył się do bramy lub pokazał w oknie, został zastrzelony na miejscu. Litwini i Uraiń-cy wykazują ogromny zapał do mordowania. Są to wysokie, młode bestie w wieku od siedemnastu do dwudziestu lat; zostali specjalnie przygotowani do takich zadań przez swoich niemieckich instruktorów.

Od dłuższego czasu mówiło si ę w getcie o tym, że planowana jest wymiana żandarmów niemieckich — w wi ększości starych żołnierzy — na młodych Ukrai ńców i Litwinów. Teraz te pogłoski, w które nikt nie chciał wierzy ć, sprawdziły się.

Wczoraj wieczorem władze niemieckie poinformowały Gminę Żydowską, że wszyscy mieszkańcy getta zostaną wywiezieni na wschód. Wolno zabra ć tylko czterdzieści funtów bagażu na osobę. Wszystkie pozostałe rzeczy zostaną skonfiskowane. Każdy musi zabrać prowiant na trzy dni. Deportacja miała się zacząć o godzinie jedenastej dziś przed południem. Zwolnieni z wykonania tego rozkazu są tylko ci Żydzi, którzy pracuj ą w niemieckich fabrykach i warsztatach w getcie oraz urzędnicy ró żnych instytucji getta. W tym żydowska policja, urzędnicy administracji Gminy, pracownicy służb sanitarnych i personel szpitali, grabarze oraz posiadacze kart rejestracyjnych wydanych przez Biuro Pracy, którzy jeszcze nie

181

mieli wyznaczonej pracy. Rodziny tych osób tak że nie są objęte deportacją.

Policja żydowska jest obarczona smutnym zadaniem pilnowania porządku podczas deportacji, a także używania siły wobec tych, którzy nie poddadz ą się rozkazowi. -

Punkt zbiorczy tej masowej migracji znajduje się na ulicy Stawki, na Umschlagplatz. Niemcy żądają dziennie 3000 osób. Panika w getcie jest nie do op isania. Ludzie z tobołkami w rękach biegają po ulicach nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wielu stara się w ostatniej chwili dostać pracę w niemieckich fabrykach Toebbensa i Schultza, któr e znajdują się w getcie. Mówiono mi, że niektórzy płac ą łapówk ę w wysokości tysiąca złotych za otrzymanie tej pracy. Sami Żydzi próbuj ą organizować duże warsztaty produkujące towary dla Niemców, żeby dać zatrudnienie ludziom zagrożonym deportacją.

Dziś żydowska policja zebrała wszystkich żebraków z ulic i opró żniła obozy uchodźców. Nieszczęśników tych zamkni ęto w bydlęcych wagonach bez jedzenia i wody. Transporty są wysyłane w kierunku Brześcia, ale czy kiedykolwiek tam dotrą? Wątpliwe, żeby wszyscy ci głodujący ludzie dotarli żywi do miejsca przeznaczenia; zginą w zamkniętych wagonach. W każdym stłoczono sto osób. Polski stra żnik więzienny, który szeptem podał nam te szczegóły, miał łzy w oczach. Mieszka blisk o ulicy Stawki i był świadkiem potwornych scen, gdy ludzi batami zaganiano do wagonów, jakby byli bydłem.

Dziś dostaliśmy paczkę z jedzeniem od wujka Abiego, do której doł ączył kartkę. Na szczęście dla nas pracuje w policji, bo inaczej nie dopuszczono by go na Dzielną. Z krótkiego listu

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]