Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

MARYLA RODOWICZ: Czasem rzeczywiście gotowałam obiady, piekłam ciasto... Daniel miał marynarkę od Lapidousa: był z niej bardzo dumny. Zanim go poznałam, odpruła się podszewka. Trudno sobie wyobrazić, ale przez cały czas naszego związku nie mogłam się zmobilizować, by tę podszewkę przyszyć. Pamiętam, że kiedy spotkaliśmy się już po rozstaniu, gdy Daniel był z Zuzią Łapicką, swoją obecną żoną, powiedział:

– Czuję, że to poważny związek, Zuzia zszyła mi marynarkę od Lapidousa. Daniel bardzo dużo pracował, przede wszystkim, żeby utrzymać żonę i dziecko. Mówił, że musi dawać cztery, pięć występów co tydzień. Poza pieniędzmi, te koncerty z Owerkowiczem do niczego nie były mu potrzebne. Wyczerpywały go fizycznie i manierowaly. Bez czujnego oka reżysera Daniel wpadał w przesadę, nawet Norwida mówił kiczowato...

Ale bywały chwile, kiedy pięknie recytował poezje. Szczególnie Gałczyńskiego i szczególnie, gdy mówił cichutko, do ucha...

Kiedyś zabrał mnie do kina na prywatny festiwal swoich filmów. Ciurkiem obejrzałam wszystkie role... Wyszłam z kina z wielką głową. Najbardziej podobała mi się Brzezina.

A dlaczego później nie grał? No, coś tam grał w czasie, gdy byliśmy ze sobą. Nie? Końcówka Ziemi obiecanej, Dagny, wyjazdy do Moskwy z Teatrem Narodowym... Faktycznie – niewiele. Ale miłość bywa destrukcyjna. A może to nie Daniel dołował, tylko ówczesny polski film? Życie aktora zależy w końcu od kaprysu reżysera... W moim zawodzie odbywa się to trochę inaczej...

KRACH

Z latami narastało coś, do czego nie przywiązywałem wagi. Nie potrafiłem wyjaśnić swojej sytuacji prawno-cywilnej. Wciąż byłem formalnym mężem Moniki Dzienisiewicz, więc nie mogłem zrobić nic, by doprowadzić do ślubu z Marylą. Nie chciałem, aby rozwód przeprowadzano z orzekaniem o winie; po co w sądzie wylewać na siebie pomyje?...

A na innych warunkach rozwodu nie dostałem. Myślę, że moja pierwsza żona traktowała odmowę jako sposób na odegranie się, zemstę. Zdawała sobie sprawę, że Maryla długo nie wytrzyma takiego zawieszenia. Miała rację...

MARYLA RODOWICZ: Nie sądzę, by brak rozwodu Daniela bardzo mi przeszkadzał...

MONIKA DZIENISIEWICZ-OLBRYCHSKA: Nie chciałam dać mu rozwodu na złość. Na początku byłam zdecydowana na rozwód, ale zadzwoniła do mnie koleżanka – nie podam nazwiska – i powiedziała:

– Zaklinam cię, nie daj mu rozwodu, bo ona już sobie szyje ślubną suknię. Termin ślubu wyznaczony!

MARYLA RODOWICZ: Wyssane z palca! Nigdy nie miałam sukni ślubnej!

Koncerty Maryli stawały się dla mnie coraz bardziej uciążliwe. Nie chciało mi się już z nią jeździć. Sam w domu czułem się podle. Wiedziałem, że większość występów jest przede wszystkim po to, aby muzycy Maryli mieli z czego żyć. Dostając mniejsze od niej stawki, musieli zagrać więcej koncertów, by móc utrzymać swoje rodziny.

Na tym polega dramat gwiazd. Nie mogą występować bez zespołu, a zespół z kolei nie może się utrzymać z dwóch czy trzech recitali w miesiącu.

Widziałem, jak moja ukochana się męczy. Zaczęła mieć kłopoty z krtanią. Powiedziałem:

– Stop! Teraz ja! Ty już się naśpiewałaś, najwyższy czas odpocząć. Ruszę na Zachód, wykorzystam swoje kontakty, znajdę agenta. Zagram w jednym filmie, a za honorarium opłacę twoich muzyków.

Chyba jednak nie o to chodziło. Maryla nie umiała żyć bez częstych koncertów. Brakowało jej publiczności, nowych piosenek, nagrań. Może gdybyśmy mieli dziecko?... Nie mieliśmy – poronienie...

Uznałem, że należy coś robić. Byłem nawet w Paryżu: projekt filmowy nie doszedł wprawdzie do skutku, ale wypłacono mi duże odszkodowanie. Lada miesiąc miałem dostać następną propozycję...

Maryla nie wracała do domu. A to przedłużała koncerty o dwa, trzy dni, a to nie było jej w hotelu, gdy dzwoniłem... Bez przerwy wydzwaniałem. Wiedziałem, że po recitalu zwyczajo-

112

wo chodziła z organizatorami na kolację, dobrze się bawiła. Odgłosy zabawy często słyszałem w słuchawce, gdy podchodziła do telefonu... Nie, to nie zazdrość o innego mężczyznę...

To raczej zazdrość o to, że Maryla intensywnie wykonuje swój zawód, czerpiąc zeń przyjemność większą niż tylko towarzyszenie mnie.

Kiedyś przygotowałem kolację, kupiłem kwiaty, szampan, świeża pościel. Chciałem, żeby zrozumiała, jak bardzo mi jej brakuje i jak bardzo chcę ją zatrzymać w domu. Zadzwoniłem – przedłużono trasę koncertową. Maryla przyjedzie za dwa dni.

Zacząłem regularnie bywać w Spatifie. Bardzo dużo piłem. Często po powrocie Maryla zastawała mnie pijanego albo nie zastawała w ogóle. Szukała mnie u mojej matki, u Adama i Zosi Hanuszkiewiczów, naszych przyjaciół. Nie odnajdywała.

Mijaliśmy się. Dosłownie i w przenośni... Wybuchały drobne z pozoru nieporozumienia, do których przywiązywaliśmy większą wagę, niż na to zasługiwały. Nie odnajdywaliśmy się w łóżku. Rozwodu wciąż nie było...

Na naszej rajskiej jabłoni pojawiło się szybko dojrzewające jabłko końca. Maryla musiała być gotowa do odlotu, chociaż pewnie nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy. Gdyby podejrzewała – dałaby znać. Jest tak uczciwa, szczera i spontaniczna... Nie wierzę, by coś przede mną ukrywała.

Pojawił się adorator. Syn premiera, znany kierowca rajdowy. Przysyłał bukiety kwiatów, jeździł ze swoim dworem – obstawą – na każdy koncert. Maryla nie pozostawała obojętna na uporczywość zalotów.

Próbowałem jeszcze walczyć, choć pewnie nie wierzyłem, że dam radę. Wszystko odbywało się publicznie, w hotelach i salach koncertowych, na oczach wielu ludzi.

W Teatrze Małym grałem w jednej z dwóch jednoaktówek Iredyńskiego. Dwa monodramy: z Zosią Kucówną i ze mną. Maryla pojechała na koncerty w Poznaniu. Wiedziałem, że nie będzie tam sama...

Dzwonię do Adama Hanuszkiewicza:

Twój zwykle zdyscyplinowany aktor po raz pierwszy w życiu mówi ci, że nie może grać ani jutro, ani pojutrze. Muszę być w Poznaniu.

Rozumiem. Zastanówmy się, co robić – odrzekł ze spokojem Adam.

Może da się zmienić repertuar...

Mam tylko sztukę z Eichlerówną. Zadzwoń do niej, powiedz, co i jak. Na pewno zrozu-

mie.

Eichlerówną grała chyba wówczas w Kotach – o ile dobrze pamiętam.

Ależ drogi panie Danielu – odpowiedziała na mój telefon wielka aktorka. – Jaka to romantyczna historia... Oczywiście, zastąpię pana z przyjemnością w teatrze. Nie wiem tylko – dorzuciła ze swoim ironicznym zaśpiewem – czy podołam zastępstwu...

Wspaniała kobieta!

Ruszyłem w pościg za umykającą Marylą. Po drodze zatarłem silnik. Na szczęście tą samą trasą jechał jakiś znajomy impresario... Na szczęście czy na nieszczęście? Być może w Poznaniu, przed hotelem „Merkury” nie powinienem się wygłupiać... Nie czekać na zakończenie koncertu i nie wypatrywać, czy od razu Maryla wróci do hotelu, czy najpierw pójdzie na kolację. A jeśli pójdzie, to sama czy nie? Oczywiście, poszła do restauracji. Oczywiście, nie sama. Oczywiście, wróciła bardzo późno...

Upokorzenie. Ból, rozpacz, determinacja, wstyd... Może gdybym odwrócił się plecami, udając, że na niczym mi nie zależy?... A tak – im bardziej się czepiałem, tym bardziej Maryla oddalała się. Lecz chciałem to odczuć do końca. W Poznaniu zrozumiałem, że walka się skończyła. Że już nie ma sensu dalej się poniżać. Czułem, że sam nie będę w stanie wrócić do Warszawy. Zatelefonowałem do Mariana Rosy, który przyjechał do Poznania pierwszym pociągiem i odwiózł mnie do domu. Mojego z Marylą domu. Ale już bez niej.

113

Nazajutrz zabrałem się za przeprowadzkę. Przyjechała Maryla, zastając mnie pakującego manatki. Rozegrała się scena, którą można by kiedyś zagrać... Ja już się do tego nie nadaję, ale chętnie wyreżyserowałbym taki moment: chłopak wychodzi z mieszkania, a dziewczyna – która jeszcze go kocha, ale już wie, że z nim nie będzie – nie umie się z nim rozstać. Chce go zatrzymać.

Brałem, powiedzmy, skarpetkę, chcąc ją schować do walizki, a Maryla łapała za tę samą skarpetkę. Odginałem palce stanowczo, choć czule.

Palce z powrotem już się nie zaciskały. I tak samo z każdym kolejnym przedmiotem.

Z całym majdanem przeprowadziłem się do hotelu „Grand”, gdzie mieszkałem przez kilka następnych tygodni. Na szczęście pokoik był na kieszeń dość ubogiego aktora...

Czułem, że muszę odciąć się od świata. Nie chciałem kontaktu z ludźmi. Nie zniósłbym ich pytań. Sam także nie umiałbym szukać Pocieszenia u innych.

O moim pobycie w „Grandzie” wiedziało kilka osób. Regularnie dzwoniłem do matki. Hotelowe panienki początkowo robiły mi awanse, Potem perwersyjnie zamawiały u orkiestry „Małgośkę” z dedykacją dla mnie, a później bardzo często przynosiły mi do pokoju a to śniadanie, a to kieliszek szampana... Byłem im bardzo wdzięczny.

Przyszedł też bliski przyjaciel, Mietek Wilczek, świadek mojej z Marylą idylli. Zaprosił mnie na wystawną kolację. Przesiedzieliśmy razem do rana. Jak balsam działał na mnie dowcip Wilczka, jego pragmatyzm i mądrość życiowa.

Trwało to kilka tygodni. Wszystko w zamkniętej scenerii kilku pomieszczeń hotelowych. Intensywnie uprawiałem sport, tzn. ćwiczyłem przez dwie godziny w pokoju. Przychodziłem do siebie.

Aż w końcu wyszedłem z klatki. Najpierw zatelefonowałem do Adama Hanuszkiewicza z pytaniem o rozpoczęte już próby Męża i żony. Powiedziałem, że chętnie bym zagrał. Praca bardzo była mi potrzebna.

– Nie ma sprawy – odpowiedział Adam.

Odwiedziłem Andrzeja Wajdę. Pojechałem do niego rano, przed próbą, by pokazać, że żyję i że twarz mam już spokojną. Opowiedział mi film, który zamierzał realizować według scenariusza Agnieszki Holland.

Zorientowałem się, że historia zbliżona jest w nastroju do tego, co niedawno przeżywałem, a także do tego, co przed laty przeżył Andrzej.

Tak to bywa... – mówił Andrzej, domyślając się, o czym myślę. – Jeszcze kilka tygodni temu widziałem cię razem z Marylą. Byłeś taki zaangażowany... Wiem, co się stało. A teraz jesteś spokojny... Jak to się stało? Nie chcesz się napić, chociaż ci nalałem.

Nagle poczułem, że w jednej ze swoich nóg mam gangrenę. Pomyślałem, że niedługo umrę. Nie było przy mnie nikogo, więc wziąłem ostry nóż i bez znieczulenia odciąłem chorą nogę. Jakoś przeskaczę do końca życia na jednej... I zobacz: przetrzymałem zabieg, żyję, próbuję skakać.

Bez znieczulenia, mówisz... Bez znieczulenia...Dobry tytuł do mojego filmu.

ANDRZEJ WAJDA: Daniel silnie przeżył rozstanie z Marylą. Chciał powiedzieć komuś, jak głęboko to nim wstrząsnęło. Kilka razy powtórzył „bez znieczulenia”. Pomyślałem, że będzie to świetny tytuł, szlagwort po prostu.

Podczas prób Męża i żony czułem się znakomicie. Wprawdzie koledzy byli nieco speszeni w momencie, gdy padały słowa Fredry „...z tego męża jako rogacza...”, ale sam się z nich śmiałem. Stawałem nawet pod ścianą, na której wisiało poroże.

MARYLA RODOWICZ: Ależ Daniel nie miał rogów! Rogi przyprawia się wtedy, kiedy się zdradza. Nigdy nie zdradziłam Daniela. Najpierw odeszłam, a potem dopiero byłam kobietą innego mężczyzny.

114

Poszedłem do mieszkania, które wynajmowaliśmy z Marylą. Nie było jej w domu. Zabrałem swoje ostatnie drobiazgi. Zobaczyłem też kilka listów do mnie adresowanych... Nie chcąc, żeby coś jeszcze się ślimaczyło, spaliłem wszystkie listy. Bez czytania.

MARYLA RODOWICZ: Mnie też ćmiło. Nie da się odciąć nogi i koniec. Ona wciąż jeszcze przez jakiś czas boli. Trzy lata, które spędziłam z Danielem, to bardzo dużo. Miłość zostawia trwały ślad. Dzisiaj Daniel nie jest mi człowiekiem obojętnym ani obcym. Mam dla niego wiele sympatii.

Rozwód dostałem od Moniki od razu po rozstaniu z Marylą. Takie są kobiety... Nie znoszą mężczyzn przegranych.

ZUZIA

Żal, który odczuwałem jeszcze długo po zerwaniu z Marylą, odbił się niekorzystnie na związku z moją drugą żoną, Zuzanną Łapicką.

Znałem ją od dawna jako córkę znanego aktora. Przyjaciela. Ładna, inteligentna, bardzo seksy... Wyczuwałem sympatię, którą mnie obdarzała, ale nie sądziłem, że jest to sympatia kobiety do mężczyzny.

Po opuszczeniu hotelowej samotni poszedłem na przyjęcie do Mai Komorowskiej. Opowiadałem tam, że dostałem propozycję zagrania w sztuce Handkego. Przedstawienie francuskie, reżyser– Claude Regy.

Właśnie dziś powinienem dać ostateczną odpowiedź.

To dlaczego nie dzwonisz? – zapytała obecna na przyjęciu Zuzia.

Raz, że dodzwonić się trudno, a dwa, że właściwie to mi się nie chce.

Nie wiedziałem, że tego wieczoru wyjęła z kieszeni mojego płaszcza notes, zadzwoniła do Regy'ego, przedstawiła się jako sekretarka Olbrychskiego i stwierdziła, że przyjmuję propozycję. Powiedziała mi o tym po kilku dniach.

Dla nas obojga stało się oczywiste, że spróbujemy być razem. Zuzia właściwie przeprowadziła mnie z hotelu do swojego małego mieszkanka.

Od początku zachowywałem się jak rekonwalescent. Rozstanie z Marylą odebrało mi zaufanie i wiarę w powodzenie jakiegokolwiek nowego związku. Pomyślałem, że wreszcie będę odpoczywał, pozwalając się kochać przez kobietę. Jak facet, któremu lekarze powiedzieli, że ma wadę serca, nie może więc dźwigać walizek. Byłem zadowolony: walizki będzie za mną nosić Zuzanna.

Dziś wiem, że popełniłem cholerny błąd. Mimo iż Zuzia w tym czasie zgodziła się pełnić funkcję... powiedzmy, pielęgniarki, to nie powinienem na to pozwolić. Kobieta potrzebuje uwagi, chce być głównym punktem zainteresowania mężczyzny. A ja wówczas interesowałem się przede wszystkim stanem swojej duszy. Wiedziałem, że Zuzia wymaga pielęgnacji, bo też ostatnio przeżyła jakiś uczuciowy zawód.

Ślub cywilny wzięliśmy 13 lutego 1978 roku w Paryżu. Postanowiłem, że po dwóch nieudanych związkach tym razem nie dam się ponieść uczuciom. Nie zaangażuję się tak, bym potem miał tego żałować. A Zuzia – dobra dziewczyna – wszystko przetrzyma. Błąd, błąd, błąd!

Nie zajmowałem się tak nią, jak powinien to robić starszy o dziewięć lat mężczyzna. Widziałem, że wciąż się uśmiechała, właściwie wszystko mi wybaczała, nie awanturowała się z byle powodu. Bardzo dobrze. Mogłem sobie zrobić odpoczynek wojownika.

Kochałem ją coraz bardziej, ale byłem zbyt nieuważny... Nie sądziłem, że sprawiam jej ból, przyprowadzając w środku nocy kolegów, by dokończyć miło rozpoczęte przyjęcie. Skoro nie robiła mi wyrzutów, a starała się być miła... Dobra mina do złej gry!

115

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]