Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Olbrychski D. ANIOY WOK GOWY.pdf
Скачиваний:
14
Добавлен:
15.03.2015
Размер:
1.66 Mб
Скачать

WSCHODZĄCE GWIAZDY

Od Dagny aż do Panien z Wilka nie zrobiłem żadnego filmu. Z jednej strony było to spowodowane sprawami prywatnymi, przede wszystkim burzliwym romansem z Marylą Rodowicz, a z drugiej – ówczesne kino polskie mnie nie chciało.

Zaczęło się wówczas zjawisko, które przeszło do historii filmu polskiego pod nazwą „kino moralnego niepokoju”. Nurt ten rozpoczął – moim zdaniem – Zanussi Barwami ochronnymi, ale natychmiast pojawili się inni, przeważnie młodzi reżyserzy: Kieślowski, Falk, Holland. Krzysztof Kłopotowski napisał bardzo trafną analizę tego nurtu. Powtarzam za krytykiem: kino moralnego niepokoju nie potrzebowało gwiazd w rozumieniu hollywoodzkim, bo całym jego zadaniem było pokazanie, jacy to jesteśmy brzydcy, skorumpowani i niemoralni.

Poza tym – i nie jest to powód bynajmniej drugorzędny – każdy z tych nowych i zdolnych reżyserów chciał odkrywać „swoich” aktorów. Wierzyli, że mogą zasłynąć jako ojcowie i matki (w wypadku Agnieszki Holland i Basi Zdortowej) nowych gwiazd. No bo skoro Wajda i Zanussi mogii odkryć „swoich” aktorów, to dlaczego my nie możemy odkryć „swoich”? Nie może przecież Kmicic grać jakiegoś skorumpowanego dyrektora fabryki... A dlaczego nie? Dobry aktor w każdym nowym filmie potrafi być „nowy”. De Niro czy Hoffman mogą zagrać każdą rolę - w każdej będą nowatorscy i odkrywczy. Wydaje mi się, że ja też udowodniłem, iż mogę grać każdą interesującą rolę, od Kmicica do Bolesława w Brzezinie, od Karola Borowieckiego do Rafała Olbromskiego i od Azji Tuhaj-bejowicza do Tadeusza w Krajobrazie po bitwie.

Nie, nie chcę wylewać łez, bo po pierwsze – żadnego żalu nie odczuwałem ani wówczas, ani dziś, a po drugie – w zasadzie nie było dla mnie dobrej roli. Czy mógłbym np. zastąpić Jerzego Stuhra w Wodzireju albo w Amatorze?

Nie powinienem też grać w Człowieku z marmuru. Birkutem mógł być tylko ktoś taki jak Jerzy Radziwiłowicz. Bardzo uzdolniony, ale jeszcze nikomu nie znany. A potem – już gwiazda.

Zagrałem wprawdzie w filmie Janusza Kijowskiego Kung-fu, który należy do nurtu „moralnego niepokoju”, ale to było już w 1980 roku. Żałuję natomiast, że przegapiłem pierwszy film Janusza Indeks, choć proponował mi w nim rolę. Do dziś dnia jest to chyba najlepszy jego film.

KAWALER Z WILKA

Robimy film – powiedział Andrzej Wajda pewnego sierpniowego dnia 1978 roku.

Ależ Blaszany bębenek... – odrzekłem.

Kiedy masz ostatni dzień zdjęciowy we wrześniu? Powinieneś wiedzieć. Niemcy są tacy precyzyjni...

Drugiego.

A następny?

Dwudziestego ósmego.

Ciężko, ciężko, zwłaszcza że pogoda może być niepewna. No ale powinniśmy jakoś zdążyć. Edek Kłosiński, dobry operator, może trochę oszuka światłem... Tylko trzeba natychmiast znaleźć pięć kobiet, które będą gotowe do grania tak szybko jak ty.

Klamka zapadła. Znów miałem grać w filmie Andrzeja.

Reżyser znalazł aktorki: Maję Komorowską, Annę Seniuk, Stasię Celińską i swoją żonę, Krysię Zachwatowicz. A ponieważ w Panny z Wilka wszedł francuski producent, pan Moliere(?), Andrzej zaangażował do roli Tuni młodą aktorkę i początkującą reżyserkę francuską

147

Christine Pascal. Moliere zaofiarował wcale niemałe pieniądze na produkcję Panien..., bo kilka lat temu był dystrybutorem Brzeziny, która odniosła dość duży sukces we Francji, również finansowy.

Trochę pracowaliśmy nad scenariuszem napisanym przez Zbyszka Kamińskiego, ale właściwa robota – jak to zwykle u Wajdy – zaczęła się na planie. Większość zdjęć robiliśmy w odległym o 40 kilometrów od Warszawy dworku, a plenery – u mnie, w Drohiczynie. Sam znalazłem wszystkie potrzebne miejsca: cmentarz, łąki, Styks, czyli Bug, po którym pływał prom, a przewoźnikiem był żołnierz mojego dziadka.

Oj, ciężko to szło z początku. Siedzieliśmy, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć i którą nogą zacząć scenę. Dialogów prawie nie ma, wszystko takie nieprecyzyjne... Andrzej sprawiał wrażenie nie przekonanego. Gdyby producentem nie była Basia Pec-Ślesicka, to każdy kierownik produkcji na jej miejscu miałby prawo do zaniepokojenia. Bo cały zespół spędzał ranki na pozornie jałowych dyskusjach, które kończyły się o dwunastej w południe, a bywało, że i o pierwszej lub o drugiej... Do tego czasu ani jednego klapsa! Popołudniami nie mogliśmy pracować, bo każdy z aktorów coś tam robił w teatrze i trzeba nas było odwieźć do Warszawy.

ANDRZEJ WAJDA: Przed Pannami z Wilka zrobiłem Bez znieczulenia – film polityczny. Dlatego wciąż byłem w zupełnie innym rytmie. Kino polityczne to dużo dialogów, to gwałtowna akcja, to sprzeczności. Reżyser stara się dodać energii materiałowi filmowemu, żeby akcja stała się jeszcze szybsza, a zmiany i przeskoki jeszcze gwałtowniejsze.

Przystępując do Panien... ciągle tkwiłem w filmie politycznym. Pierwszy tydzień na planie był dla mnie katorgą. Nie potrafiłem od razu przejść z jednego rytmu do drugiego, diametralnie innego. Wszystko wydawało mi się za długie, nudne i rozwlekłe. Potem, gdy już odzyskałem właściwą dla tego filmu równowagę, pracowałem z przyjemnością.

Siedzimy, grzebiemy się w zawiłościach psychologicznych każdej sceny, ktoś bez przerwy podrzuca jakieś pomysły, ale Andrzej kręci głową niezadowolony.

W pewnym momencie Andrzej Wajda wstaje i mówi:

– Już rozumiem. Jedziemy...

Egzekwowanie następowało błyskawicznie. Andrzej, naładowany tymi wielogodzinnymi dyskusjami, niczym wirtuoz, który nie traci czasu na szczegóły, przystępował do kręcenia i po dwóch, trzech godzinach scena była gotowa. To, co innemu reżyserowi zabrałoby cały dzień, Andrzej zrobił w ciągu – góra – dwóch godzin.

A my – aktorzy – byliśmy tak naładowani, przygotowani i dyspozycyjni, że tylko czekaliśmy na tę chwilę, w której Andrzej podejmował decyzję – wskoczyć na plan i zagrać rolę. Jeśli tylko trafialiśmy na odpowiednią i akceptowaną przez Wajdę formę wyrazu, to graliśmy jak w transie.

Christine Pascal była trochę przerażona tym, co się wokół dzieje. Jak każda francuska aktorka, zwłaszcza młoda, czekała, co reżyser nakaże; gdzie stanąć, co powiedzieć, jak przejść. Przychodziła, biedaczka, o dziewiątej i przez cztery godziny wysłuchiwała nie kończących się dyskusji, w dodatku w obcym dla siebie języku. Wajda nie mówi po francusku. Zdana była wyłącznie na tłumaczkę i na mnie. Mimo iż staraliśmy się wyjaśniać, o co chodzi, Christine kompletnie się zagubiła i przestraszyła. Na to konto – ona jedna – upiła się parę razy.

Wajda uważa, że podstawowym zadaniem reżysera jest obsadzić właściwych aktorów we właściwych rolach. Jaka obsada – taki film.

– Reszta – twierdzi kokieteryjnie – robi się sama.

148

MISTRZ JAROSŁAW

Wiem, że pani Ani Iwaszkiewicz, żonie pisarza. Panny z Wilka nie bardzo się podobały. Zwłaszcza moja w nich rola. No cóż, może istotnie powinienem być bardziej barwny, ale w końcu moje zadanie polegało właśnie na wyciszeniu i spokoju. Zgodnie z zaleceniami Andrzeja robiłem wszystko, by jak najbardziej zszarzeć i znijaczeć. Całą energię kierowałem na otaczające mnie kobiety i na własną niemożność powrotu do dawnych uczuć.

Pamiętam, że po premierze mieliśmy kaca. W zakończeniu brakowało jakiegoś elementu, może pokazania kalendarza z datą 31 sierpnia 1939 roku? Wskakuję do pociągu, jest zupełnie inna pora roku, siedzi pan Iwaszkiewicz, patrzy na mnie, jakby się żegnał z tymi, którzy robili Panny z Wilka, jakby nam dziękował... W tym momencie kamera powinna chyba ześlizgnąć się na peron i pokazać kartkę z kalendarza. To dopiero by było w stylu Wajdy! Dla widza oznaczałoby, że oto, siedząc w kinie, obserwuje kilka dni czy tygodni, podczas których bohaterowie przeżywają problemy egzystencjonalne, najważniejsze w życiu każdego człowieka. Żyją w świecie, który trwał i mogłoby się wydawać, że będzie trwał w nieskończoność. A tymczasem za parę dni czy godzin tego świata miało już nie być. Coś takiego pokazał później Andrzej w swojej Kronice wypadków miłosnych.

ANDRZEJ WAJDA: Jeśli jestem niezadowolony z Panien z Wilka, to dlatego że opowiadanie Iwaszkiewicza wydaje mi się o wiele piękniejsze od ekranizacji. Być może można było bardziej pomysłowo obsadzić ten film, a niektóre sceny ciekawiej rozwiązać... Rola Daniela... chyba mało ciekawa, po pierwsze – dlatego że wymagała tego narracja i fabuła, a po drugie... Należy postawić pytanie: czy Olbrychski jest w tym filmie uosobieniem męskiego seksapilu? Jeśli jest, to w porządku – wszystkie te kobiety mogą się w nim kochać. Jeśli natomiast jest to nieprawda, to co te dziewczyny w nim widzą?

KRZYSZTOF ZANUSSI: W Pannach z Wilka Daniel podobał mi się. Dostrzegłem momenty wzruszającego uczłowieczenia, bo Daniel wyszedł naprzeciw swojej starości. Zagrał kogoś, kim nawet do tej pory nie jest. Było w tym coś prawdziwego i ładnego.

Zanim jeszcze zagrałem w Brzezinie, Jarosław Iwaszkiewicz pisywał do mnie bardzo miłe listy. Najpierw o moim Guciu w Ślubach panieńskich, potem o Hamlecie... Napisał, że był to najlepszy Hamlet, jakiego widział w życiu, a widział ich bardzo wielu. A potem zadedykował mi swój „Śpiewnik włoski”, bo podobało mu się, jak czytam fragmenty „Śpiewnika...” u literatów.

Przez jakiś czas byliśmy też sąsiadami, bo ja pomieszkiwałem w Podkowie w chatce odległej od jego Stawisk o niecałe pół kilometra. Bywałem częstym gościem u państwa Iwaszkiewiczów, oni również czasem wpadali do mnie na herbatkę.

A w roku wyjazdu mistrza Iwaszkiewicza na dłużej do Francji, spotykałem jego żonę, która już miała bardzo mały kontakt ze światem. Siwa, starsza pani spacerowała wieczorami alejkami Podkowy i Stawisk, mówiła do siebie, nie reagowała na pozdrowienia. Była już w innym świecie, w świecie swojej młodości, a może przyszłości?... Iwaszkiewicz nie nalegał, aby poddała się leczeniu; uważał, że w tym stanie jest szczęśliwa i nie należy niczego zmieniać. Jak wiadomo, w parę tygodni po jej śmierci sam umarł.

Ostatni raz spotkałem go właśnie w Paryżu, co opisuje w swojej książce Ola Watowa. On wracał z Włoch, był może u swoich francuskich wydawców, mieszkał w hotelu „Cairo”(?) niedaleko bulwaru Saint-Germain; a ja byłem w Paryżu bodajże z okazji premiery w Nanterre.

Odwiedziłem go. Był już bardzo schorowanym człowiekiem, nie mógł nawet siedzieć. W chwilę po mnie przyszedł Konstanty Jeleński. Rozmowa nie bardzo chciała się kleić, stawała się zbyt melancholijna. Jeleński zaczął mi dawać znaki, żebym opowiedział jakieś anegdoty, które pozwoliłyby tchnąć trochę humoru w tę poważną atmosferę. Kiedy opowiadałem, obaj

149

śmiali się do rozpuku. Po kwadransie powiedziałem, że mam zamiar spotkać się z panią Olą Watową.

Z książki „Mój wiek” rozumiem, że jakieś morze was obu rozdzieliło, pana i Wata – powiedziałem – że macie do siebie jakieś pretensje. On już nie żyje, ale niedaleko jest przecież pani Oleńka, więc może byście sobie porozmawiali... Mam numer telefonu.

Myślałem, że strzeliłem gafę, ale pan Jarosław od razu rozpromienił się i rzekł:

Ależ oczywiście. Danielu, zatelefonuję... Nie ma w ogóle o czym mówić...

Zadzwonił. Z jego promieniejącej twarzy i ze słów, które drżącym głosem mówił, a potem z mojej rozmowy z bardzo wzruszoną panią Watową, zrozumiałem, że spotkanie tych dwojga żegnających się ze światem ludzi było bardzo ważne.

Wkrótce potem Iwaszkiewicz wrócił do Polski. I umarł. Tuż przed śmiercią zdążył mi jeszcze zadedykować swój wiersz o Hamlecie.

150

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]