Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
Сказки.doc
Скачиваний:
6
Добавлен:
09.05.2015
Размер:
623.62 Кб
Скачать

Idzie chłop dalej I myśli: "ciekaw jestem, czy naprawdę zrozumiem, co mówią zwierzęta?"

Mijał bajoro, w którym rozłożyła się świnia. Świnia coś tam chrumka, a z rowu obok jakiś cienki głosik jej odpowiada.

Ach, ty świnio umazana — popiskuje maleńki ciernik wysuwa pyszczek z wody. — Nie wstyd ci tak zawsze tarzać się w błocie? Ja wciąż myję się i myję i popatrz, jaki jestem czyściutki.

Świnia chrumka i chrusika pogardliwie:

Patrzcie mi, co za elegancik! Sam siebie umiesz chwalić, ale ludzie nie pochwalą ciebie tak, jak mnie. Kiedy zrobią ze mnie kiełbasę, to aż palce obliżą, taka będzie smakowita. A tyś chudy, mały i kolec masz na grzbiecie, kto cię pochwali?

Ja wolę, żeby mnie ludzie nie chwalili, bo wcale nie mam ochoty iść na patelnię! — pisnął ciernik.

Roześmiał się chłop.

Idzie dalej, a tu już I jego zagroda. Patrzy, pełno wróbli siedzi na czereśni I tak sobie ćwierkają:

Czer, czer, ćwir, ćwir, patrz, patrz, patrz! Idzie nasz gospodarz, zaraz nas spędzi z czer, czer, czereśni...

A nie, a nie, to dobry człowiek, czek, czek, czek! Nie odpędza, nie straszy, nie żałuje nam ziarna na klepisku ani czer, czereśni...

Za to jego sąsiad zły, bo nas łapie, smaży, zjada. Zły, zły, zły!

Zostawimy gospodarzowi czer, czer, czereśnie! A tam u sąsiada oskubiemy czer, czer, czereśnie!

Frrr... poleciał ble do ogrodu sąsiada.

Chłop wchodzi na swoje podwórko, a tu pies wybiega mu na spotkanie.

Hau, hau, witaj gospodarzu kochany. Pogłaskaj mnie, daj rękę polizać, hau, hau! Takem się za tobą stęsknił.

Kogut zapiał z płota:

Dododobry gospodaaarz!

Za co go chwalisz? — zagdakała siwa kurka czubatka. — On potrafi tylko człapać po podwórzu. Gospodyni lepsza, bo nas karmi i poi.

Kokodak, tururu! — wrzasnęła siodłatka. — Kogut to też leń, leń, leń! Jajek nie niesie, kurcząt nie wodzi, tylko pieje i ogonem trzęsie.

Będziecie cicho, jędze rozgdakane?! — wrzasnął kogut,, trzepiąc skrzydłami i grożąc dziobem. — Żeby nie gospodarz, pomarlibyśmy z głodu. Gospodyni nie miałaby nas czym karmić. On orze, sieje, kosi, młóci. Ważniejszy jest gospodarz!

Wchodzi chłop do sieni i śmieje się. A choć żona pyta i pyta, z czego — mąż nic nie odpowiada.

Odstawił kosę, przysiadł na progu i odpoczywa.

Wół, co od rana orał ugór, też się zmęczył. Położył się w oborze na słomie i drzemie.

Ale kozioł cały dzień próżnował, wysypiał się na pastwisku, jadł i figlował z kozami, więc nie ma po czym odpoczywać i żarty go się trzymają. Podszedł z tyłu do wołu i kopnął go potężnie.

Wół drgnął i zamyczał:

Muuuu...

Kozioł trzęsie brodą i przedrzeźnia go:

Meeee...

Cicho, capie — powiada wół. — Daj mi odpocząć. Jutro każą mi znów pług ciągnąć. To ciężka praca, nie zabawa.

Jaka tam praca? Spacerujesz sobie po polu i tyle. To przyjemnie i zdrowo.

Więc czemu ty tak nie pospacerujesz z pługiem?

Bo mnie nikt nie zaprzęga.

Ja to bym chciał, żeby mnie kiedy nie zaprzęgli — westchnął wół.

Kozioł przekrzywił łeb i popatrzył na niego drwiąco.

Męczysz się i pracujesz, boś głupi. Ja ci poradzę, jak masz zrobić. Kiedy rano parobek przyjdzie po ciebie, wywal ozór, wytrzeszcz oczy i leż z wyciągniętymi nogami. Ludzie pomyślą, żeś ciężko zachorował i dadzą ci spokój.

Drzwi od obory był otwarte i gospodarz słyszał całą tę rozmowę. Ale nic nie powiedział, tylko wstał i poszedł do chaty.

Czego się tak uśmiechasz pod wąsem ? — zapytała żona. — Powiedz zaraz, bo umrę z ciekawości.

E, jakby się z ciekawości umierało, to byś już dawno leżała w grobie — odpowiedział mąż. — Mam na gospodarstwie spryciarza, ale mu pokażę, żem sprytniejszy od niego.

Nazajutrz z samego rana gospodyni wzięła skopek i poszła do obory doić krowę. Ledwo wyszła z chaty, a już pędzi z powrotem:

Lećże, mężu, prędzej do obory, bo wół zdycha!

Nie bój się, nic mu nie będzie — powiada chłop i idzie do obory.

Patrzy: wół udaje chorego, jak mu kozioł poradził.

Chłop wyciągnął pług spod przydaszka, wziął kozła za rogi, uczepił mu postronek i mówi do parobka:

Zakładaj capa do pługa. Dzisiaj on będzie orał, bo wół chory.

Kozioł przerażony takim obrotem sprawy chciał się wyrwać, ale parobek zdzielił go prętem przez grzbiet, zabrał w pole i kazał orać.

Co tam było śmiechu! Kozioł orał, orał, aż mu pot kapał z brody, a ledwo połowę jednej skibki zaorał do południa.

W obiad sam gospodarz przyszedł z łąki od koszenia, żeby zobaczyć, jak się sprawia cap. Wyprzągł go i puścił na pastwisko między kozy, a sam poszedł z parobkiem do chaty jeść.

Kozioł się bał, że po południu znów założą go do pługa, więc nawet trawki nie szczypnął, tylko hop! hop! pobiegł na wieś, do obory.

Stanął nad śpiącym wołem, poskrobał go delikatnie kopytkiem, popłakuje, wzdycha i prosi pokornie:

Meee, przyjacielu najdroższy, wołeczku mój śliczny! Robiłem, com mógł, żeby ciebie zastąpić, bo chciałem, żebyś sobie odpoczął, kochany biedaku. Czyś się już wyspał?

Jeszcze nie — mruknął wół i ziewnął.

Dośpisz resztę w nocy, a teraz chodź orać, mój ty wołeczku najmilszy! Ja już ledwo żyję, to taka ciężka robota.

Mhm — mruknął rozespany wół. — A mówiłeś, że to spacerek.

Otworzył jedno oko, potem drugie. Przeciągnął się i wstał. Taki już był dobroduszny.

Zdziwiła się gospodyni, że wół tak nagle wyzdrowiał i poszedł orać. Kiedy wieczorem chłop wrócił od roboty, żona zapytała go:

Skądeś ty wiedział, mężu, że wół nie zdechnie i nic mu nie będzie?

Nie mogę ci powiedzieć, bo bym zaraz umarł.

Te słowa jeszcze bardziej rozciekawiły żonę. Jak by tu się dowiedzieć?

Chłop usiadł na ławie przed chatą.

Obok leżała kotka z kociętami. Kiedy się nassały, zaczęła je uczyć:

Pamiętajcie, dzieci, że myszy są bardzo czujne. Kiedy czatujecie koło ich norki, siedźcie cichutko. A łapki i pyszczki dobrze przedtem wyliżcie, żeby was myszy nie zwąchały.

Wtem dała jednemu z kociaków klapsa po nosie:

Mruczusiu, nie śpij na lekcji, tylko uważaj, co mówię! Dziś będę was uczyć, jak się łazi po drzewach i poluje na ptaki. Ale gospodarz na to nie pozwala, więc musimy poczekać, aż sobie pójdzie.

Chłop wstał i zawołał do żony przez okno:

Idę napoić inwentarz. A ty uważaj, bo kotka się szykuje polować na ptaki.

Baba patrzy: przecież kotka leży spokojnie. Więc woła za mężem:

Skąd wiesz?

Nie powiem, bo mi się jeszcze nie chce umierać.

Kobieta z ciekawości nie mogła usiedzieć nad obieraniem ziemniaków. Biegała tu i tam, jakby ją coś piekło. Jak sekret wycyganić?

Przypomniała sobie, co jej kiedyś mówiła matka nieboszczka:

Polak zły, póki głodny.

Narobiła zaraz pierogów z serem, pplała je śmietaną, usmażyła całą miskę jajecznicy ze skwarkami i jeszcze na dodatek kiełbasy z cebulą. Było tego jak na dziesięć osób, a wszystko tłusto omaszczone.

Zastawiła pełen stół. Pośrodku stała butelka wiśniaku własnej roboty.

Co to, goście idą? — spytał mąż zdziwiony, kiedy wrócił z obory.

Nie goście, mój Maciusiu, tylko widzę, że ci coś dolega. Jak się najesz, to ci prędzej przejdzie.

Uwidziało ci się.

Kiedy ja widzę, żeś się odmienił, zrobiłeś się jakiś niesamowity. Wciąż się uśmiechasz, słuchasz czegoś, jakby powietrze do ciebie gadało.

Chłop machnął ręką:

Co z tego? Nic mi nie jest. świat jest ten sam i ja na nim ten sam, choroby żadnej nie czuję. Ale zjeść zjem, kiedy dają.

Baba nie dała za wygraną. Nalała kieliszek wiśniaku, przepiła do męża i nuż się do niego przymilać.

Jedz, mój Maciuniu! Pij, mój Maciuniu! Nieba bym ci rada przychylić, a ty coś przede mną skrywasz. Jakbym wiedziała, czego ci brakuje, to bym wiedziała, jak pomóc i zaradzić. Co to za sekret?

Jużem ci mówił, że jakbym pisnął choć słówko, to bym musiał zaraz umierać — powiada chłop zajadając ze smakiem. — Nic mi nie brakuje, bądź spokojna.

E, ty wciąż o tym umieraniu... — mówi żona przymilnie, dokładając mu kiełbasy i dolewając wiśniaku. — Każdy musi raz umrzeć, to nic takiego. Byłeś mi wyznał ten sekret, to potem umierajmy razem, żeby ci było weselej.

Słysząc te słowa chłop aż cmoknął z zadziwienia:

Cię, cię, jak to mnie żoneczka miłuje! Z ciekawości gotowa posłać mnie na śmierć. No dobrze już, dobrze, tylko wpierw przynieś snopek słomy ze stodoły i rozłóż w kącie. Powiadają, że na słomie umierać lżej.

Baba aż podskoczyła na ławie z radości, że wreszcie się dowie. W całe to umieranie, po prawdzie, nie bardzo wierzyła.

Pobiegła prosto do stodoły.

Tymczasem chłop jadł, pił, a skórki od kiełbasy rzucał psu pod stół.

Ale pies ich nie tknął. Chłop to zauważył i rzucił mu kawałek kiełbasy. Pies i tego nie ruszył, tylko patrzył z politowaniem. Wtem podbiegł kogut i kujnął psa w ogon.

Wrrr — warknął pies. — Żarty ci w głowie? A tu nasz gospodarz tylko patrzeć, jak umrze. Wtedy mnie wypędzą, a ciebie sprzedadzą Żydom na sądny dzień, bo oni po skończonym poście będą mieli chęć na koguta w rosole, a tyś się pięknie upasł.

To po co gospodarz słucha żony? — zapiał kogut. — Ona jest zła i głupia, a on robi, co mu baba każe. Ja marn siedem żon i daję sobie z nimi radę, a jego jedna za nos wodzi.

Usłyszała to kura, co siedziała w kącie na jajach. Przewróciło jej się dawno w głowie, bo odkąd gospodyni sama jej podawała ziarno i wodę, byle kwoka nie schodziła z przetaka i nie ziębiła jaj — tej się wydało, że jest w większych łaskach niż inny drób.

Więc gdaknęła zaperzona:

Najmądrzejsza jest gogogospodyni!

Najmądrzejsza to nie — powiedział pies. — Ale taka uparta, że i ty, kogucie, nie dałbyś rady takiej żonie.

Ja bym nie dał rady? — wrzasnął kogut. — Jeszcze by mi sama na siebie mokry sznur przyniosła! Posyła męża na śmierć z ciekawości i mówi, że go kocha. Ja bym jej sprawił takie lanie, że odechciałoby jej się sekretów.

Nie jestem taki zły człowiek, żebym miał kobietę bić", pomyślał mąż, „ale ją nastraszę, bo jej się należy".

W tej chwili weszła baba ze słomą.

Huknął pięścią w stół i zawołał:

A teraz przynieś sznur od studni, tylko namocz go porządnie!

Na co ci mokry sznur?

Zaraz się dowiesz, tylko przynieś.

Kobieta przyniosła co prędzej sznur i patrzy, co dalej.

Rozdziewaj się do koszuli!

Baba pomyślała, że mąż każe jej się przebrać na śmierć w odświętną suknię. Zrzuciła, kieckę i chce wyjąć lepszą ze skrzyni, i gorset wyszywany, i korale...

Wtem mąż złożył sznur we czworo i jak nie świśnie nim w powietrzu nad babą:

Chciałaś poczuć, że masz chłopa w domu? No to zaraz poczujesz, że jeszcze nie umarłem!

Żona z wrzaskiem wyskoczyła z chałupy, biegnie w koszuli przez wieś:

Gwałtu, rety, mąż chce mnie bić!

Kwoka wyskoczyła za nią, trzepie skrzydłami i gdacze co sił:

To przez kokokogutaaa!

W chacie został chłop z kogutem i z psem. Jeden pieróg dał psu, drugi rzucił kogutowi, a resztę polał śmietaną i sam zjadł.

Po jakimś czasie baba wróciła do izby cichutko, odziała się i poszła wydoić krowę.

Sąsiadki śmiały się i mówiły:

Nie potrafiła dobrego męża uszanować, to może jej się będzie teraz widział lepszy.

Kogut nastroszył się z dumy, wskoczył na płot i zapiał na całe podwórko:

Uratowałem gospodarzaaa!

KOGUCI KAMIEŃ

Za głębokimi rzekami, za wysokimi górami jest we włoskiej krainie miasteczko Grottanegra. W tym miasteczku żył kiedyś, bardzo dawno, stary Tomasz Aniello.

Tomasz Aniello nie miał nic własnego oprócz nędznej odzieży i koguta, którego sam wyhodował.

Pewnego ranka, kiedy głód dokuczał mu bardziej niż zwykle — a pamiętajcie, że głód potrafi nawet wilka wygnać z lasu — Aniello z ciężkim sercem postanowił sprzedać koguta.

Zaniósł go na targ. Spotkał tam dwóch czarnoksiężników w czarnych szatach i w czarnych kapeluszach.

Czarnoksiężnicy wytargowali od niego koguta za pół lira i w dodatku pod warunkiem, że Aniello odniesie im go do domu i dopiero tam odbierze zapłatę.

Czarnoksiężnicy poszli przodem, a Tomasz Aniello za nimi.

Kiedy tak szli, Aniello usłyszał, co tamci dwaj mówili. Chociaż rozmawiali w swoim tajemnym języku, Aniello ich zrozumiał, bo kręcił się sporo po świecie i z niejednego pieca chleb jadał.

Jeden z czarnoksiężników powiedział do swego towarzysza:

—  I kto by to pomyślał, Dżennajo, że spotkamy na nasze szczęście takiego półgłówka, który sam nie wie, co ma?

—  Tak, to nasze szczęście — zgodził się Dżennajo. — Kiedy wyjmiemy czarodziejski kamień z głowy tego koguta i zrobimy 2 niego pierścień,  będziemy mieli wszystko, o co go poprosimy.

Oho", pomyślał Aniello, „nie dam się nabrać. Wolę, żeby to szczęście było moje, a nie wasze".

Kiedy wszyscy trzej znaleźli się w wąskiej, krętej uliczce, zawieszonej w poprzek sznurami suszącej się bielizny, Aniello uciekł tą uliczką z powrotem i wrócił okrężną drogą do domu. Tam zabił koguta i wyjął mu kamień z głowy. Potem namówił wędrownego miedziorytnika, żeby zabrał sobie koguta na rosół, a za to, żeby zrobił dla Aniella mosiężny pierścionek i żeby weń wprawił znaleziony kamień.

Tak się też stało Aniello wrócił do domu, zamknął się w swojej izbie i rozkazał pierścieniowi:

—  Chcę być pięknym osiemnastoletnim młodzieńcem!

Krew zawrzała mu w żyłach i zaczęła prędzej krążyć, nerwy stały się mocne jak świeżo ukręcone postronki, nogi stanęły krzepko, ciało zrobiło się białe i świeże jak migdał, oczy rozbłysły, srebrne włosy zamieniły się w złote. Usta, zapadnięte jak splądrowana i zburzona forteca, uzbroiły się zębami. Broda, podobna do zagajnika stratowanego przez myśliwych, zrobiła się gładka i miękka jak ruń pszenicy.

Jednym słowem Aniello zamienił się w przystojnego młodzieńca, odzianego w piękne szaty.

Nabrał jeszcze więcej śmiałości i rozkazał znowu:

—  Chcę mieć pałac i stać się królewskim zięciem!

Natychmiast stanął pałac taki wspaniały, że nie sposób go opisać. Aniello biegał po nim, zaglądał wszędzie i wszystko podziwiał — komnaty, malowidła, kolumny, zwierciadła. Wszędzie złoto, srebro, blask kryształów i drogich kamieni. Światła odbijały się w błyszczących posadzkach.

Biedny Tomasz Aniello nigdy nie widział takich wspaniałości. W stajniach znalazł przepyszne rumaki, w wozowni powozy, za pałacem ogród, a w nim posągi i wodotryski.

Nawet król mrugnął z podziwu parę razy i chętnie wydał za Tomasza swoją córkę. Młodzi byli ze sobą szczęśliwi, a po roku narodziła im się córeczka. Nazwali ją Pentella.

Aniello cieszył się ze wszystkiego, a najwięcej z odzyskanej młodości.

Ale czarnoksiężnicy nie zasypiali gruszek w popiele. Myszkowali, podglądali, wertowali tajemne księgi, pytali zwierciadeł czarnoksięskich, aż odgadli, że zięć królewski to nie kto inny, tylko ten sam stary nędzarz, który im uciekł ze swoim kogutem.

Zaczęli się naradzać, jak mu wydrzeć jego bogactwo i młodość.

Wreszcie zrobili lalkę, która miała w sobie sztuczną maszynerię, tak że umiała śpiewać i grać na małej gitarze.

Czarnoksiężnicy przebrali się za kupców i poszli z tą lalką do Pentelli. Wypatrzyli chwilę, kiedy była sama, i pokazali jej lalkę.

Każda dziewczynka chciałaby mieć taką lalkę, nic dziwnego, ze i Pentella miała na nią ochotę. Ale nie była pewna, czy rodzice ją kupią, a swoich pieniędzy nie miała, bo była jeszcze mała.

Przebiegli kupcy powiedzieli jej, że to nic, bo oni nie chcą pieniędzy. Chętnie podarują lalkę Pentelli, byleby im oddała małą przysługę.

—  Jaką przysługę? — zapytała dziewczynka.

—  Postaraj się pokazać nam z bliska pierścień, który twój ojciec nosi na palcu, księżniczko — poprosił jeden z kupców. — To przecież nikomu nie zaszkodzi. Chcemy ten pierścień obejrzeć, żeby obstalować sobie taki sam.   Ale pamiętaj, że to tajemnica i nie mów o tym nikomu, nawet ojcu.  Widzisz, jak tanio dostanie ci się ta lalka.

Jest takie włoskie przysłowie: Kiedy za tanio coś sprzedają, uważaj, bo cię oszukają. Ale Pentella nie znała tego przysłowia, więc nie podejrzewała podstępu i zgodziła się. Poprosiła czarnoksiężników, żeby przyszli nazajutrz, a ona tymczasem postara się o pierścień.

Czarnoksiężnicy odeszli. Po niedługim czasie wrócił do domu Aniello. Córka zaczęła go prosić, przymilać się i żartować, aż go tak omotała, że pożyczył jej swój pierścień do zabawy. Wieczorem zapomniał o nim i pierścień został u Pentelli.

Rano przyszli ukradkiem czarnoksiężnicy. Zaledwie pierścień dostał się do ich rąk, porwali go i znikli, jakby rozwiali się w dym.

Przerażona Pentella bała się przyznać rodzicom, że oddała pierścień ojca.

Tymczasem czarnoksiężnicy ukryli się w głębi najciemniejszego, najgęstszego lasu i tam rozkazali pierścieniowi, żeby odczynił to wszystko, co kiedyś dostał od niego Aniello.

W tej samej chwili Aniello rozmawiał z królem w jego pałacu i niczego nie podejrzewał. Wtem włosy jego zrobiły się rzadkie i siwe, czoło pokryły zmarszczki, brwi się zwichrzyły, oczy zaczęły łzawieć, wargi zapadły się na bezzębnych dziąsłach, kolana zadygotały, a lśniące szaty zamieniły się w te same łachmany, w których biedak chodził dawniej.

Król przetarł oczy ze zdziwienia, ale nic to nie pomogło. Zamiast zięcia siedział obok niego stary nędzarz. A nędzarz śmiał z nim poufałe rozmawiać ! ,,On sobie ze mnie kpi", pomyślał król.

Tak się oburzył, że kazał Aniella wychłostać i wypędzić z pałacu.

Aniello nie rozumiał, jakim sposobem zawaliło się jego szczęście. Z płaczem zakradł się wieczorem do córki i błagał ją, żeby mu oddała czarodziejski pierścień z kogucim kamieniem.

Dopiero wtedy dowiedział się, jak czarnoksiężnicy oszukali niemądrą dziewczynkę.

Pentella z początku nie poznała ojca, taki był zmieniony. Zrozumiała, ile biedy narobiła. Zaczęła płakać i przepraszać, ale to nic nie pomogło.

Zrozpaczony Aniello o mało przez okno nie wyskoczył, takie go opanowało szaleństwo.

Dla lalki z łachmanów ze mnie, twego ojca, zrobiłaś starego łachmaniarza! — wołał biegając po pokoju i rwąc sobie włosy z głowy.

Wreszcie uspokoił się i pomyślał:

To mi nic nie pomoże, jeżeli będę postępował tak niemądrze, jak moja mała Pentella. Pójdę w świat i będę poty szukał tych złodziejów, aż ich znajdę i odbiorę im mój pierścień".

Ubrał się w stary kaftan, włożył na nogi rozdeptane chodaki, przerzucił przez plecy sakwę, do której wsunął sporą skwarkę, wziął do ręki sękaty kij, pożegnał córkę i poszedł.

Pentella patrzyła za nim, zdrętwiała ze strachu i z żalu.

Aniello ruszył w świat. Miał w sobie tyle zawziętości, że maszerował tak prędko i dzielnie, jakby wcale nie był starcem.

Wreszcie zaszedł do głębokiej jamy, a tam była Norskowia, królestwo myszy.

Kiedy mali wartownicy zobaczyli Aniella, pomyśleli, że to może być szpieg nasłany przez kota, więc zaprowadzili przybysza prosto do swego króla.

Król Gryzoń siedział na tronie z muszelek i trzymał w łapce berło z makaronu. Poruszył wąsikami i zapytał:

—  Kim jesteś i co robisz w naszym kraju?

Aniello pokłonił mu się, potem wyjął z sakwy skwarkę i wręczył ją królowi jako daninę. Król Gryzoń przyjął skwarkę i skinął berłem łaskawie.

Aniello   opowiedział   mu   swoje   nieszczęśliwe   przypadki. Oświadczył na koniec, że nie spocznie, póki nie odnajdzie tych przebrzydłych   bandytów,   którzy   zrabowali   mu   czarodziejski kamień, a razem z kamieniem ukradli mu młodość i pozbawili rodziny.

Król myszy wzruszył się opowiadaniem Aniella i poczuł dla niego w sercu litość. Chciał koniecznie jakoś go pocieszyć.

Wezwał na tajną naradę najstarsze, najbardziej doświadczone myszy, żeby obmyśliły pomoc dla nieszczęśliwego człowieka. Życzył sobie, żeby jego poddani zadali sobie jak najwięcej trudu, byle odnaleźć czarnoksiężników, którzy udawali kupców.

Na szczęście pośród królewskich doradców znajdowali się Kąsacz i Skoczek, dwa myszurki bardzo doświadczone we wszystkich sprawach tego świata, ponieważ od sześciu lat mieszkały w karczmie przy gościńcu. Te dwa mądrale naradziły się z sobą i Skoczek powiedział do Aniella:

—  Bądź dobrej  myśli, przyjacielu,  wszystko pójdzie lepiej niż myślisz.   Trzeba ci wiedzieć, że w gospodzie „Pod Kozim Rogiem" schodzą się najbardziej znani i poważni ludzie, ale czasem wślizną się i nicponie. Otóż pewnego dnia, kiedyśmy obaj byli w jednym z pokojów tej gospody, przybyli tam dwaj mężczyźni z Kastel Rampino. Podjedli sobie niezgorzej, zajrzeli aż do dna oplecionej butli z winem, a potem zaczęli ze śmiechem wspominać swój figiel. Opowiadali sobie, jak to wycyganili pewien kamień od starego biedaka z Grottanegra. Podobno ten kamień ma wielką moc czarodziejską. To z pewnością twój kamień.

Tu wtrącił się do rozmowy Kąsacz:

Jeden z tych nicponiów nazywał się Dżennajo. Mówił, że zawsze nosi ten kamień w pierścionku na palcu. Nie podejrzewali, że ktoś ich słyszy, a my obaj słyszeliśmy doskonale spod stołka w rogu. Dżennajo z pewnością mówił o tobie, przyjacielu, bo powiedział: ,,Nie chcę, żeby mnie spotkało takie nieszczęście, jak starego głupca z Grottanegra, który stracił cenny kamień, bo ustąpił swojej rozkapryszonej, nieposłusznej córce".

Kiedy Aniello to usłyszał, zapytał myszy, czy zgadzają się z nim pójść. Bo on nie spocznie, póki nie odnajdzie czarnoksiężników. Obiecał Skoczkowi i Kąsaczowi w nagrodę cały krąg sera, a do tego słoninę i wędzone mięso, żeby mieli czym się uraczyć razem ze swoim królem i z rajcami.

Myszy tak się rozłakomiły na myśl o podobnej uczcie, że gotowe były pójść przez lądy i popłynąć przez morze.

Jego Wysokość król Gryzoń raczył wyrazić zgodę, więc ruszyła w podróż dobrana trójka: Aniello, Kąsacz i Skoczek.

Po uciążliwej wędrówce znaleźli się w Kastel Rampino. Myszy zostawiły Aniella w pobliżu zarośli nad rzeką, a same starały się wyśledzić dom, w którym mieszkali czarnoksiężnicy. Kiedy go znalazły, obmyśliły sposób, żeby Dżennajo zdjął z palca pierścień z kogucim kamieniem.

Doczekały się nocy.   Dżennajo położył się do łóżka i zasnął.

Wtedy Kąsacz wśliznął się pod drzwiami do jego pokoju i zaczął ostrymi ząbkami nagryzać jego palec dookoła pierścienia. Czarnoksiężnika to zabolało, więc niewiele myśląc ściągnął pierścień z palca i położył go obok siebie na stoliku.

Ani się opatrzył, kiedy myszy porwały pierścień i uciekły.

Ktoś, kogo skazano na śmierć, a potem ułaskawiono, nie mógłby ucieszyć się więcej niż Anielło, kiedy myszy oddały mu pierścień.

Włożył go na palec i zawołał:

Niech będę znowu młodzieńcem, a czarnoksiężnicy niech się zmienią w osły!

Tak się stało.

Czarnoksiężnicy obudzili się dopiero rano i zobaczyli ze zgrozą, co im się przydarzyło. Wtedy z pewnego domu w Kastel Rampino wyskoczyły z rykiem dwa osły...

Aniello przy pomocy urwisów z miasteczka złapał je oba. Na jednego władował worek z serem, słoniną i wędzonym mięsem. Kąsacz i Skoczek usiedli na tym worku jako strażnicy.

Na drugiego osła wskoczył sam Aniello i pojechał na nim jak jaki hrabia, poganiając osła piętami.

Tak wjechali w granice Norskowii, mysiego królestwa.

Urządzono tam sutą ucztę, a po uczcie tańce. Aniello podziękował myszom i życzył im, żeby nigdy nie spotkały na swej drodze pułapki, trutki ani kota.

Z Norskowii Aniello pojechał do swego rodzinnego miasteczka. Ponieważ powrócił znów jako urodziwy młodzieniec, więc król poznał w nim swego zięcia, a żona poznała męża.

Aniello kazał wypędzić osły do lasu, a sam żył długo i szczęśliwie z żoną i z Pentellą, która poprawiła się i zmądrzała.

Ale pierścienia nie zdejmował już nigdy, bo jak mówi przysłowie: Gdy raz oparzysz psa wrzątkiem, będzie uciekał nawet przed zimną wodą.

KOSIARZ I WILK

Kosiarz usiadł sobie w południe nad rowem i jadł. Wtem wybiegł z lasu głodny wilk, podszedł do kosiarza i pyta:

Człowieku, co ty jesz? - Chleb.

Daj mi spróbować.

Kosiarz odłamał kawałek i rzucił wilkowi. Wilk połknął go, oblizał się i mówi:

Widzę, że wy, ludzie, macie smaczne jedzenie. Żebym to ja miał takie!

Możesz mieć — odpowiedział kosiarz. — Popracuj, a najesz się, ile ci się w brzuchu zmieści.

Nie żartujesz? — ucieszył się wilk. — Bądź tak dobry i naucz mnie, jak to się robi.

Więc kosiarz zaczął uczyć wilka:

Najpierw trzeba pole zorać...

I będzie chleb?

Ej, ej, nie tak zaraz! Trzeba pole zbronować, zasiać...

I już?

No nie, poczekaj. Na jesieni wysiejesz ziarno, potem ono poleży w ziemi. Na wiosnę skiełkuje, a latem...

Latem można jeść, tak?

Gdzież tam jeść! Kłosy będziesz jadł? Trzeba żyto zżąć, powiązać w snopy, ułożyć w kopki, żeby je wiaterek przewiał, a słońce wysuszyło, wtedy...

Wtedy będzie chleb!

Nie, jeszcze chleba nie będzie. Trzeba żyto zwieźć na gumno, wymłócić, przewiać, zawieźć do młyna, przemleć na mąkę...

I zjeść!

Ach, ty wilczysko niecierpliwe! Strasznie ci pilno do żarcia, tylko robić ci się nie chce. Trzeba przecież mąkę zamiesić, ciasto zakwasić, a jak wyrośnie, trzeba w piecu napalić, porobić bochenki i upiec. Dopiero wtedy będziesz jadł chleb.

Wilk westchnął i mówi:

Jak tak, to już mi się odechciało chleba. Niesmaczny jakiś.

Dlaczego niesmaczny? — pyta kosiarz.

No nie... właściwie to nie jest niesmaczny, jest nawet bardzo dobry, ale za dużo trzeba się przy nim napracować i za długo czekać. Poradź mi lepiej coś takiego, czym mógłbym sobie nabić brzuch bez pracy, raz, dwa!

Kosiarz pomyślał chwilę i tak radzi wilkowi:

Widzisz tę starą kobyłę, co pasie się ze swoim źrebakiem? Zjedz sobie tego źrebaka.

Wilk ucieszył się i pobiegł na pastwisko. Patrzy: wiele koni tam się pasie, a między nimi chodzi stara klacz ze źrebakiem. Wilk poczekał, aż odeszła z nim na bok od stada i zawołał:

Hej, ty, źrebaku! Człowiek kazał mi cię zjeść.

No to mnie zjedz — zarżał źrebak cieniutkim głosem i myk! schował się pod brzuchem matki.

Rozzłościł się wilk i zawył groźnie:

Ach, ty taki owaki, w chowanego będziesz się ze mną bawił?