Добавил:
Upload Опубликованный материал нарушает ваши авторские права? Сообщите нам.
Вуз: Предмет: Файл:
W.Szymborska.doc
Скачиваний:
7
Добавлен:
09.05.2015
Размер:
771.07 Кб
Скачать

I wybiegła ze sceny zaniepokojona,

czy suknia nie pomięła się, czy na ramiona

spływały włosy tak, jak trzeba.

Na domiar prawdziwego, brwi z czarnej rozpaczy

zmywa i - jak rodzona Poloniusza córka -

liście wyjęte z włosów liczy dla pewności.

Ofelio, mnie i tobie niech Dania przebaczy:

zginę w skrzydłach, przeżyję w praktycznych pazurkach,

Non omnis moriar z miłości.

Rozmowa z kamieniem Szymborska Wisława

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Chcę wejść do twego wnętrza,

rozejrzeć się dokoła,

nabrać ciebie jak tchu.

- Odejdź - mówi kamień. -

Jestem szczelnie zamknięty.

Nawet rozbite na części

będziemy szczelnie zamknięte.

Nawet starte na piasek

nie wpuścimy nikogo.

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Przychodzę z ciekawości czyste.

Życie jest dla niej jedyną okazją.

Zamierzam przejść się po twoim pałacu,

a potem jeszcze zwiedzić liść i kroplę wody.

Niewiele czasu na to wszystko mam.

Moja śmiertelność powinna cię wzruszyć.

- Jestem z kamienia - mówi kamień -

I z konieczności muszę zachować powagę.

Odejdź stąd.

Nie mam mięśni śmiechu.

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Słyszałąm, że są w tobie wielkie puste sale,

nie oglądane, piękne nadaremnie,

głuche, bez echa czyichkolwiek kroków.

Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz.

- Wielkie i puste sale - mówi kamień -

ale w nich miejsca nie ma.

Piękne, byc może, ale poza gustem

twoich ubogich zmysłów.

Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.

Całą powierzchnią zwracam się ku tobie,

a całym wnętrzem leżę odwrócony.

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Nie szukam w tobie przytułku na wieczność.

Nie jestem nieszczęśliwa.

Nie jestem bezdomna.

Mój świat jest wart powrotu.

Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.

A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,

nie przedstawię niczego prócz słów,

którym nikt nie da wiary.

- Nie wejdziesz - mówi kamień. -

Brak ci zmysłu udziału.

Żadem zmysł nie zastąpi ci zmysłu udziału.

Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia

nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.

Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tgo zmysłu,

ledwie jego związek, wyobraźnię

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków

na wejście pod twój dach.

- Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień -

zwróć się do liścia, powie to, co ja.

Do kropli wody, powie to, co liść.

Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.

Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,

którym śmiać się nie umiem.

Pulam do rdzwi kamienia.

- To ja, wpuśc mnie.

- Nie mam drzwi - mówi kamień.

Ruch Szymborska Wisława

Ty tu płaczesz, a tam tańczą.

A tam tańczą w twojej łzie.

Tam się bawią, tam wesoło,

Tam nie wiedzą nic a nic.

Omalże płomyki świec.

Prawie schodki i krużganki.

Jakby mankiet, jakby gest.

Ten lekkoduch wodór z tlenem.

Te gagatki chlor i sód.

Fircyk azot w korowodach

spadających, wzlatujących,

wirujących, podkkopułą.

Ty tu płaczesz, w to im grasz.

Eine kleine Nachtmusik.

Kim jesteś, piękna maseczko.

Rzeczywistość wymaga Szymborska Wisława

Rzeczywistość wymaga,

żeby i o tym powiedzieć:

życie toczy się dalej.

Robi to pod Kannami i pod Borodino

i na Kosowym Polu i w Guernice.

Jest stacja benzynowa

na małym palcu w Jerycho,

są świeżo malowane

pod Białą Górą ławeczki.

Kursują listy

z Pearl Harbour do Hastings,

przejeżdża wóz meblowy

pod okiem lwa z Cheronei,

a do rozkwitłych sadów w pobliżu Verdun

nadciąga tylko front atmosferyczny.

Tak wiele jest Wszystkiego,

że Nic jest całkiem nieźle zasłonięte.

Z jachtów pod Akcjum

dochodzi muzyka

i na pokładach w słońcu pary tańczą.

Tyle ciągle się dzieje,

że musi dziać się wszędzie.

Gdzie kamień na kamieniu,

tam wózek z lodami

oblężony przez dzieci.

Gdzie Hiroszima

tam znów Hiroszima

i wyrób wielu rzeczy

do codziennego użytku.

Nie bez powabów jest ten straszny świat,

nie bez poranków,

dla których warto się zbudzić.

Na polach Maciejowic

trawa jest zielona

a w trawie, jak to w trawie,

przezroczysta rosa.

Może nie miejsc innych jak pobojowiska,

te jeszcze pamiętane,

te już zapomniane,

lasy brzozowe i lasy cedrowe,

śniegi i piaski, tęczujące bagna

i jary czarnej klęski,

gdzie w nagłej potrzebie

kuca się dziś pod krzaczkiem.

Jaki stąd płynie morał - chyba żaden.

To, co naprawdę płynie, to krew szybko schnąca

i zawsze jakieś rzeki, jakieś chmury.

Na tragicznych przełęczach

wiatr zrywa z głów kapelusze

i nie ma na to rady -

śmieszy nas ten widok.

Schyłek wieku Szymborska Wisława

Miał być lepszy od zeszłych nasz XX wiek.

Już tego dowieść nie zdąży,

lata ma policzone,

krok chwiejny,

oddech krótki.

Już zbyt wiele się stało,

co się stać nie miało,

a to, co miało nadejść,

nie nadeszło.

Miało się mieć ku wiośnie

i szczęściu, między innymi.

Strach miał opuścić góry i doliny.

Prawda szybciej od kłamstwa

miała dobiegać do celu.

Miało się kilka nieszczęść

nie przydarzać już,

na przykład wojna

i głód, i tak dalej.

W poważaniu być miała

bezbronność bezbronnych,

ufność i tym podobne.

Kto chciał cieszyć się światem,

ten staje przed zadaniem

nie do wykonania.

Głupota nie jest śmieszna.

Mądrość nie jest wesoła.

Nadzieja

to już nie jest ta młoda dziewczyna

et cetera, niestety.

Bóg miał nareszcie uwierzyć w człowieka

dobrego i silnego,

ale dobry i silny

to ciągle jeszcze dwóch ludzi.

Jak żyć - spytał mnie w liście ktoś,

kogo ja zamierzałam spytać

o to samo.

Znowu i tak jak zawsze,

co widać powyżej,

nie ma pytań pilniejszych

od pytań naiwnych.

Seans Szymborska Wisława

Przypadek pokazuje swoje sztuczki.

Wydobywa z rękawa kieliszek koniaku,

sadza nad nim Henryka.

Wchodzę do bistro i staję jak wryty.

Henryk to nie kto inny

jak brat męża Agnieszki,

a Agnieszka to krewna

szwagra cioci Zosi.

Zgadało się, że mamy wspólnego pradziadka.

Przestrzen w palcach przypadku

rozwija się i zwija,

rozszerza i kurczy.

Dopiero co jak obrus,

a już jak chusteczka.

Zgadnij kogo spotkałam,

i to gdzie, w Kanadzie,

i to po ilu latach.

Myslałam, że nie żyje,

a on w mercedesie.

W samolocie do Aten.

Na stadionie w Tokio.

Przypadek obraca w rękach kalejdoskop.

Migocą w nim miliardy kolorowych szkiełek.

I raptem szkiełko Jasia

brzdęk o szkiełko Małgosi.

Wyobraź sobie, w tym samym hotelu.

Twarzą w twarz w windzie.

W sklepe z zabawkami.

Na skrzyżowaniu Szewskiej z Jagiellońską.

Przypadek jest spowity w pelerynę.

Giną w niej i odnajdują się rzeczy.

Natknąłem się niechcący.

Schyliłam się i podniosłam.

Patrzę, a to ta łyżka

z ukradzionej zastawy .

Gdyby nie bransoletka,

nie rozpoznałabym Oli,

a na ten zegar natrafiłem w Płocku.

Przypadek zagląda nam głęboko w oczy.

Głowa zaczyna ciążyć.

Opadają powieki.

Chce nam się śmiać i płakać,

bo to nie do wiary -

z czwartej B na ten okręt,

coś w tym musi być.

Chce nam się wołać,

jaki świat jest mały,

jak łatwo go pochwycić

w otwarte ramiona.

Соседние файлы в предмете [НЕСОРТИРОВАННОЕ]